Dla mnie o tym właśnie jest ten film, o honorze, walce, o zbrodni i karze. W mistrzowski sposób Tarantino w obu częściach nawiązuje do historycznych, największych wojowników (japońskich samurajów, chińskich mnichów), którzy zabijając, kierowali się jednak swoistym kodeksem, honorem i zasadami. Osobną sprawą jest sposób przedstawienia tego przez reżysera, jednak ON nigdy nie był śmiertelnie poważny :). W końcu jednak jest to kino rozrywkowe, a nie epopeja narodowa. Co do zdjęć, montażu i muzyki nie muszę się chyba rozpisywać, bo po prostu jak zwykle są doskonałe. POLECAM !!!
ma zaj....ste pomarańczowe okularki ;) A tak poważniej, wcale nie uważam tego filmu za max. popier.... Dla mnie to też kawałek Dzieła Filmowego. Naprawdę, uwierz, nie chodzi w nim jedynie o epatowanie bezmyślną przemocą, ta wizja też ( jak w Kill Bill-u) ma swoje uzasadnienie nieco głębsze, niż chęć pobicia rekordu Guinessa w ilości wykorzystanych hektolitrów czerwonego barwnika w trakcie jednego filmu.