Niestety Kill Bill vol. 2 jest kiepski, nawet gorszy od jedynki. Nic dziwnego ze producent zdecydowal podzielic ten film na dwie czesci. Film jest nudny niemilosiernie. Akcji wlasciwie w nim nie ma. Sceny dialogowe dominuja w filmie. Moze i nawet to byloby lepiej. Problem w tym ze fabula filmu jest tak tandetna, ze postacie w istocie nie maja co sobie przekazywac, poza banalami. Owszem jest kilka oryginalnych scen. Ale to wsysztko. Z Kill Billa nalezaloby wyciac z obu czesci kilka rewelacyjnych scen i zrobic klip tv. Niestety 3,5 godziny Kill Billa nadaje sie jedynie do kosza. W dwojce nie ma tez najwiekszej zalety jedynki. Znakomitej muzyki. Nie ma tez ciekawych sekwencji anime. Jedyne co w tym filmie cieszy to Bill w kreacji Davida Carradine. I tyle. Tarantino skonczyl sie po Pulp fiction i dzisiaj ewidentnie to widac. Ocena: 5/10
Śmiała opinia. Mnie jednak Kill Bill vol. 2 wydał się bardzo odświeżający. A śledzenie nie tylko dialogów ale i zaskakujących zwrotów akcji rozbudzało mój apetyt na więcej i więcej.
Bill istotnie był znamienity – aczkolwiek nie jedynie dzięki kreacji, co raczej dzięki umiejętności obnażenia własnej wrażliwości – podobnie rzecz się ma i z Czarną Mambą, która wcale nie tylko z uwagi na miot noszony pod sercem zaczyna się niejako uczłowieczać – w zderzeniu chociażby z Elle Driver i tak wydaje się być tworem niezwykle cennym – jak Bill o niej powie: Czarna Mamba jest jego ulubionym człowiekiem. Część druga pokazuje zresztą wszystkich jej bohaterów od ich miękkiej strony, całkowicie skrytej w części 1, podczas gdy z drugiej strony film ten jest przepełniony niespotykaną brutalnością z zakopaniem bohaterki włącznie.
Fabuła filmu jest w sposób zamierzony prosta – nabiera jednak głębi właśnie w części 2, w której zarówno tytułowy Bill jak i wykonawczyni wyroku na Billu prezentują widzowi swoje natury aż do bolesnej prawdomówności w efekcie zaszczepionego Czarnej Mambie serum. Ja osobiście nie byłam w stanie opędzić się od myśli, że Czarna Mamba w okresie śpiączki systematycznie używana była do celów kopulacyjnych – mając np. zaserwowaną scenę tego rodzaju – o takiej mocy – nie potrzebuję jako widz już żadnej innej treści. Już choćby ze względu na takie upodlenie jestem w stanie usprawiedliwić morderczą żądną zemsty pasję bohaterki. Chociaż być może nie tyle chodziło Ci o brak fabuły co akcji w sensie starć, którymi nafaszerowana była cz. 1. Uważam jednak, że i w cz. 2 starć wcale nie brakuje. Są po prostu skompresowane. Akcja jest tak oszczędna jak oszczędne są uderzenia, gdy przeciwnik jest oddalony od Ciebie o trzy cale. Jak skrzywdzenie kogoś dotykając jego serca...
Nie nie... nie chodzilo mi o to ze nie ma fabuły w sensie scen akcji... Zeby była jasnośc obie czesci Kill Billa uwazam za porazke. Jedynka tez była kiepska. Za duzo krwi, przeładowanie akcją. W dwójce za to jest przeładowanie dialogami, które do niczego nie prowadza. Chodzi mi o brak fabuły jako takiej. O czym jest to film? Panienka chce zemścić sie na Billu. Koniec fabuły. I po co 4 godziny siedzenia w kinie? Owszem Kill Bill usiany jest nawiazaniami do innych filmow - Tarantino to facet oryginalny i inteligentny, wiec wiele scen jest ciekawych. Jednakze ten film nic a nic nie przemaiwa do naszej duszy. Nie jest sztuką, nia ma w nim przezycia, jest tylko zabawa motywami . I tyle. A nie na tym polega kino. Tesknie za Tarantino w Pulp fiction. Wtedy MrT chial cos powiedziec, a tamten film budzil refleksje. Bill zadnej refleksji nie budzi.
nie budzi w Tobie refleksji? szkoda. to jest tak jak z afabularna proza lat 70: kierowana byla do czytelnika ktory olewal konwencje jednoczesnie z niej czerpiac. identycznie jest z kill billem: tarantino tworzy wspanialy popkulturowy misz-masz z gigantyczna doza autoironii, to jedyna forma wypowiedzi ktora moze rozebrzmiec w dziesiejszych czasach. ten film jest bezbledny jezeli chodzi o jakas forme socjologicznej obserwacji. on kpi z widza - kpi z kogos kto mowi o jakiejs "akcji", "fabule", czy - jeszcze gorzej - "filmie akcji". siedzialam ze znajomymi w kinie i zauwazylam, ze ludzie przyszli ogladac druga czesc sieczki wypelniona "amerykanska pyskowa", nikt sie nie smial w momentach ktore kipialy poczuciem humoru. mozna bylo przewidziec ze tak sie bedzie o tym filmie mowilo i tak go traktowalo. uwazam, ze dzisiejsze kino polega na umiejetnym graniu motywami (+ unikatowa mysl rezysera, ktorej w kill billu nie brakuje), mamy XXI wiek, nasze zycie jest cholernie synkretyczne i na sile posklejane z medialnych szumow - zupelnie naturalne wydaje sie wiec poslugiwanie sie pulapkami schematow w celu unaocznienia, ze te schematy istnieja i wyzeraja z nas resztki spontanicznosci i indywidualizmu. chociazby sam monolog billa dotyczacy supermena & komiksow broni ten film. ale oczywiscie jest to kino robione lekka reka, ono sie wcale bronic nie musi. po prostu widzowie dziela sie na tych placzacych ze smiechu pod koniec i tych ktorzy mamrocza wychodzac z kina "jak na film akcji - nieco przydlugi.."
I tu sie własnie mylisz... Widzowie wcale nie dzielą sie na tych placzacyhc ze smiechu i na tych co narzekaja na brak akcji... ja przynajmniej do nich nie naleze... Ten film po prostu mnie znużył ... Kino nie jest to takiej pustej zabawy z której nic nie wynika.
Zal mi Ciebie skoro uwazasz ze dzisaj tylko postmodernistyczne miszmasze o niczym, moga o czyms mowic.. Mogłbym wymienic Ci dziesiatki filmow z ostatniej dekady, które byly znaczące i mowily o czyms waznym (nawet te z wpływem postmodernizmu) a nie tylko były wygłupem i zgrywą. Postmodernizm przyniosł do kina powiew swiezosci, ale jezeli przyjmuje sie go tak do konca bezkrytycznie jak w Kill Bill i uznaje sie ze nie mozna juz opowiadac nowych opwiesci bo wszytsko juz zostalo opowiedziane to sie grubo myli. Tak jak Fukuyama ktory mowil o koncu historii, a tu nagle terrorysci obalili mu te teorię. Nic sie nie wyczerpało. Tylko niektorym sie tak wydaje. O tych samych wartościach mowi sie od setek lat i one sie nie zdezaktualizowały. I nie zdezakatualizuja az do końca ludzkości. Zal mi Tarnatino i osob popierajych Kill Billa bo nie wiedzą jakie mozliwości sie kryją w kinie. Popierają inteligentna psustkę. Pomimo wszystko jest to pustka. Owszem monolog o Supermanie to najlepsza czesc Kill Billa. I co z tego? Pewnie ze na siłe mozna przyklejac rózne znaczenia. Tylko po co? Skoro wszyscy wiedzą ze i tak chodzi o cos innego.
jezeli mowie, ze tylko kino postmodernistyczne (okreslenie postmodernizm stalo sie szmatlawe i sluzy do zapychania dziur w znaczeniach, ale niech bedzie) moze rozebrzmiec, nie znaczy to, ze tylko takie kino moze "o czyms mowic". mialam na mysli to, ze taki model kina najlepiej wpasowuje sie w dzisiejsza mentalnosc czlowieka. a propos myslenia: myslisz ze ja nie moglabym wymienienic dziesiatek filmow z ostatniej dekady ktore trzymaly sie z dala od tego nurtu, a jednoczesnie byly swietne i w ogole och ach pelne znaczenia?:) [nieco abstrahujac: fukuyama obserwuje wlasnie koniec historii, jeszcze chwile potrwa proces duszenia cywilizacji europejskiej przez islam, ale mniejsza z tym - juz dawno pisal o starciu tych dwoch kultur i zagrozeniach ktore z tego wynikaja]
nie chce tutaj popadac w przeintelektualizowany ton, ale, parafrazujac stendhala i nawiazujac do tego jak parafrazowal go eco: zeby istnialo zwierciadlo swiata, swiat musi miec jakis ksztalt. nie jestem oredowniczka zadnej inteligentnej pustki ani smiecio-kolazu z przelomu wiekow, po prostu ten film do mnie trafil - jest o niczym, bo nasze zycie jest o niczym, takie zwykle, codzienne i w spoleczenstwie. ja sie wzruszam naprawde jak widze w kinie milosc / smierc itd opowiedziane w jakis swietny sposob, oczywiscie ze wole takie filmy od kill billa, ale to kill bill jest aneksem do rzeczywistosci. nie poszlam na ten film szukac pomyslu na zycie, tylko posmiac sie z tego, gdzie niektorzy go upatruja. tak czy owak: fajnie ze litujesz sie nad moim losem, ale to byla zbedna uwaga;p
Ok, ok. Skoro tak to w porządku. Ciesze się, ze cenisz sobie także zupełnie inne filmy. Cóż Kill Bill to kwestia gustu.. Mnie QT tym razem nie urzekł... I tyle.
z ciekawosci przejrzalam ktore filmy sobie cenisz i niestety niekoniecznie to te pozycje mialam na mysli mowiac o "innych filmach", ale niech bedzie ze rozwiazalismy konflikt pokojowo;)
Wiesz... tam nie am filmów wszystkich które cenię... Wpisuje co jakis czas moje ulubione filmy. A jakie pozycje miałas na mysli mówiąc o innych filmach?
zdazylam juz 1,5 papierosa spalic myslac nad tymi tytulami, ale w sumie nie jestem pewna ktore oddzielic od nurtu tylko-postmodernistycznego i wpakowac do szufladki pure-przezycie:) ja lubie doyle'a, szczegolny mam sentyment do dive bar bluesa, nie wiem czy widziales. spragnieni milosci i hero: wiadomo ze to takie plynnie posklejane, nienagannie piekne obrazki ale przezycie bylo w/g mnie. magnolia, inwazja barbarzyncow, godziny (chociaz mialam zarzuty wzgledem tego ostatniego). zmruz oczy bardzo mi sie podobalo, lubie filmy ktore maja duzo pomaranczowego swiatla w sobie, takiego tuz-przed-zachodem, ale to czysto estetyczne doznanie. cale kino skandynawskie zawsze mnie pociagalo. juz nie bede mowila o rzeczach ktorych mozna bylo sie domyslic w stylu requiem for a dream czy pi. jedno jest pewne: nie kupuje kina w stylu ostatniego samuraja - obejrzalam ten film bo chcialam zobaczyc jak pokazali stara japonie na prowincji i smiac mi sie chcialo kiedy umierali ludzie, a to przykra sytuacja.
poza tym lubie cronenberga i tarantino;)
Po pierwsze kino posmtmodernistyczne tez daje przezycia, ale to nz najwyzsezj półki. Dive bar nie widzialem, spragnieni milosci ma nielzy klimat, a Hero to jeden z najlepszych filmow ostatnich lat dla mnie. Jak mogals ten film nazwac plynnie posklejanymi kawałkami??? Ten film nie dosc ze wywuera w widzu ogromne wrazenie wizulane, to przede wszsytkim jest niesłychanie pojemny interpretacvyjnie. Kino bez słow, obrazy moiwa wszystko.Prawdziwa esencja kina i nie zawaham sie użyć tego słowa - arcydzieło współczesnego kina.
Magnolia jest bardzo dobra (lepsza nawet niz Altman według mnie). inwazji nie widizalem. Mnie takze podobało się Zmruz oczy. Najlepszy film polski z poprzedniego roku.
Requiem dla sniu to jeden z najlepszych obrazów filmowych ostatnich lat. Ten film to dopiero duchowe przezycie! Pi takze mi sie podoobła ale nie tak bardzo jak Requeim.
Co Ci sie nie podobało w Ostatnim samuraju? To cąłkeim dobry film. Jedynie realia historyczne sa naciagane. Ale swietna rola Cruise'a przede wszsytkim.
ja widze ze my juz niespecjalnie mamy o czym dyskutowac, bo podobaja nam sie podobne rzeczy:) jezeli chodzi o hero, to mowiac o obrazkach chcialam z gory odeprzec zarzut ktory powtarzaja w kolko moi znajomi: ze ten film jest zenujacy - gdyby nie te walory wizualne. rozumiesz - niby to ze jest az tak pojemny interpretacyjnie swiadczy o jakims bezsensie ukrytym miedzy klatkami. ale ja go po prostu uwielbiam i wlaczyl mi sie nawet syndrom-hero, bo nosze go na plycie i za kazdym razem jak impreza dogorywa kaze sobie puszczac - juz nawet przestali sie ze mnie smiac i po prostu wlaczaja;) requiem mozemy spokojnie podpiac pod paskudne slowko "kultowy" sadze, na szczescie jest w nim przezycie i wylamuje sie z narkotykowej trylogii (jeszcze trainspotting i human traffic) - film ogladalam na podlodze kina "kameralne" bo nie starczylo miejsc siedzacych a grali go tylko dwa dni - i potem jakos nie moglam wstac z tej podlogi.
ale pomijajac rzewne retrospekcje - samuraj jest denny i od tego nie odstapie. tu sie pojawia taki problem - jak pokazac w dzisiejszym kinie, mowiac najprosciej - wielki czyn, jakis dziejowy heroizm. mozna pokazac po prostu, tak jak mialo to miejsce w samuraju, albo odrzec to z moralnego woalu i odjac smierci / poswieceniu wzniosly sens. obydwa sposoby sa ryzykowne, bo ludzie sa po prostu nieufni wobec takich filmow. i albo bedzie ze patetycznie, albo ze nieludzko. i to jest pewnie moja wina ze jestem dziecieciem wieku i nie potrafie zaakceptowac sytuacji w ktorej ktos pokazuje mi na ekranie ze cos jest czarne albo biale, duzo wygodniejsze jest balansowanie po szarosciach zeby potem mozna bylo z kina wyjsc i dyskutowac;) nie lubie kina gotowych odpowiedzi. poza tym - nie sadzisz ze emocjonalny zwiazek miedzy katsumoto a tytulowym ostatnim samurajem jest baaardzo biednie zarysowany? ale fakt, cruise fajnie zagral. wlasnie bez zbednego patosu. z tego co czytalam, liczyl na to ze to bedzie rola oscarowa, biedaczek;)
i postulat: obejrzyj inwazje koniecznie:)
Hero to naprawde kino doskonałe... Jest w nim prawdziwa mądrośc i piękno, których nie ma np. w Przyczajonym tygrysie Anga Lee. Requiem dla snu jest znakomite, bo nie mozna go pod nic podpiąc. Kolejne arycdzielo filmowe, u mnuie na równi z Hero. Dla takich filmów chodzi sie do kina. Zostaja na zawsze w duszy. A przede zwssytkim to ie jest film o narkotykach.
Ostatni smauraj... Film dobry, chciociaz mogł byc lepszy. Załuje, ze dzisaj wszedzie gdzue sa jakies emocje mowi sie patetyczny i fałszywy. Owszem jest wiele filmow które patiosunaduzywaja. Ale Samuraj waha sie na granicy i jednak jej nie przestepuje. AA ogladalas Chwałe tego samefgo rezysera . To jego najlepszy film. Znakomity wrecz. Najlepszy przykałd tego ze patos moze nie przekraczac ram dobrego smaku iw ywyoływac przecyiua duchowe.
Mylse ze relacja Cruise - Katsumoto była wystarczajaco zarysowana. A Oscary to od dawna nagrody przemysłowe.. Daje sie tym filmom które najwie ej kasy zarabiaja, albo sa na reke pewnm gremiom. Oscary od dawna nic dla mnie nie znacza. Jak mozna było dac np. Oscara za najlepszy film Zakochanemu Szeksirowi anie Szeregowcowi Ryanowi. Albo Oscar dla takiego kiczu Piękny umysł zamaist doskonałej Druzyny Pierscienia. Albo Oscar dlqa Chicago, nudnawy musical? Albo brak nawet nominacji za kategorie techiniczne dla kontynuacji Matrixa które posunęły o cała epoke technike zdjeć, montazu i efektów specjalnych. Albo nagrodzenie Powrótu króla, najsłabszej czseci trylogii 11 Oscarami? Oscaryto syf i tyle. Nagrody marketingowe.
nie no chyba nikt nie ma watpliwosci ze oscary to nagrody marketingowe, ja mam w ogole gleboko gdzies ta gale, po raz pierwszy ogladalam w calosci wlasnie ta ostatnia i jedyne co mi sie podobalo to kiecka umy thurman (ktora z kolei nie podobala sie nikomu innemu). wlasnie mowiac ze cruise chcial, nie dostal i jest biedny, chcialam podkreslic tandete calego przedsiewziecia i zadac pytanie po cholere im te oscary wlasciwie;)
nastepnie - ja widze ze ty masz taka w miare ofensywna taktyke dyskusji, ale: to nie ja podpinam requiem pod slowko 'kultowy', tylko szalone grandz-nastki i reszta tej radosnej swity, ktora poszla na ten film bo jest o heroinie (do czego zaraz nawiaze) i jezeli mowie ze sie wylamuje z narkotykowej trylogii to wlasnie mam na mysli to ze sie wylamuje:). i oczywiscie ze jest o narkotykach. chyba ze kwintesencja filmu o narkotykach to dla ciebie zilustrowany proces wytwarzania amfetaminy. dzieki narkotykom w tym filmie gina pewne emocje i pojawiaja sie nowe. jezeli odchodzi dzieki narkotykom dream, to ten film jest tak samo o narkotykach jak o straconej milosci, niewinnosci i marzeniach.
oczywiscie ze ogladalam chwale. i oczywiscie ze byla rewelacyjna. i wlasnie w porownaniu do tego filmu samuraj wypada jeszcze bardziej blado. ale mozemy zalozyc ze to tez kwestia gustu.
co do calej reszty - zgadzam sie, z akcentem na to ze przyczajonemu tygrysowi brakowalo wlasnie tego, co mial hero. ale jestem ciekawa gdzie w matrixie bylo to przezycie ktorego tak rozpaczliwie poszukujesz;) jedyne co sie pojawia genialnego w tym filmie to sama idea matrixa.
Ofensywan taktyka dyskusji? Cekawe okreslenie. Co ono znaczy? A propos Requeim dla ssnu... wedlug mnie ten film jest o narkotykach tzlko na powierzchni... W istocie jest to film o uzaleznieniu w ogole... od narkotzkw, telewiyji, jedyenia i wszytskeigo innego co moze byc uyaleznieniem. Sprowadyanie filmu Arronofkszego tylko do kwestii prochow zubaza tresc filmu.
Co do matrixa... Ludyie nie docenilio tej trylogii... Ale tak bywa z wielkimi filmami... Dla mnie Matrix Trylogia jest niesamowitym przezyciem duchowym... Jest to wedlug mnie nowa biblia swiata jaki niechybnie nas czeka, swiat w ktorym to co prawdziwe przestaje miec znaczenie, swiata w ktorzm komputery zdominuja ludzi. Obraz Wachowskich jest o wielkiej zmianie jaka bedzie musiala nastapic juz niedlugo w spolecyenstwie, wlasciwie juz nastepuje. Tylko wielu tego nie zauwaza. Juz dysiaj stanowimy cyferki, mamy wiecej hasel kont, numerow niz nigdy dotad, komputer sta sie podsatwa w pracy i zyciu milonow osob. Nikt nie dopatrzyl sie faktu, ze wachowscz zaproponowlai zupelnie nowa wizje, ktora wedlug mnie za jakis czas okaze sie rzeczywistioscia. Po raz pierwszy ktos w kinie pokazal swiat maszyn, programow, nie jako naszych wrogow, lecz partnerow. Bedziemy musieli nauczyc sie zyc z nimi w symbiozie. Niesamowicie rewolucyjna teza na ktora nikt do tej pory w kinie nie mial odwagi ani pomyslu. tego wasnie powinno sie wymagac od wielkich dzziel sf.
ja mam problemy z percepcja dzisiejszej nocy, ale postaram sie wyslowic: zaczne od matrixa. wydaje mi sie ze tzw. siodme dno trylogii zlapali ci ktorzy powinni. jak powiedzialam: sama idea, wizja, jest genialna. po prostu gdybym wpadla na taki pomysl [naprawde wizjonerski] zrobilabym zupelnie inny film. przeciez to mogloby byc arcydzielo wszechczasow, biblia wspoleczesnego czlowieka, zagrozonego wszystkim co sztuczne i ahumanistyczne - zmuszonego, a nie wybierajacego symbioze z maszynami. wedlug mnie szansa zostala zmarnowana - po cholere te smigajace czarne plaszcze i zagrania pod publiczke, ktora to publiczka laknie krwi, victorii wsrod fanfarow i moralnie jednoznacznych bohaterow?
splycone to wszystko mi sie wydaje, zupelnie niepotrzebnie splycone i obleczone hollywoodzkim woalem, blichtrem itd. a szkoda.
naprawde uwazasz ze ten pomysl zostal wykorzystany tak jak powinien? wtracajac nieco osobistego pierwiastka - od roku robie zupelnie kameralny film ktory z matrixowej neofilozofii czerpie - i naprawde da sie to wszystko opowiedziec bez tego fajerwerku, ktory mnie tak mierzi. ale to jeszcze zalezy od tego, czego sie od kina oczekuje. podsumowujac: wedlug mnie idea jest wielka - nie film.
jezeli chodzi o requiem, to w sumie sie zgadzam - chodzi o uzaleznienie, o ten proces wnikania w spoleczenstwo ktore zaczyna plesniec i skladac sie z samych chorych tkanek, o ubezwlasnowolnienie przez wymagania jakiejs blizej niesprecyzowanej grupy ludzi, ktora mimo wszystko jest opiniotworcza. tu nie ma chyba co dywagowac, to jest jasne:)
a jezeli chodzi o ofensywna taktyke dyskusji: znaczy to mniej wiecej tyle ze wolisz sie nie zgodzic niz zgodzic i jestes mocno przekonany o tym ze masz arcy-absolutna racje. ale to uwaga marginalna byla:)
za kilka godzin plyne krecic do finlandii, wiec gdyby nasunely sie panu jeszcze jakies uwagi: vesssna@go2.pl
ja mam problemy z percepcja dzisiejszej nocy, ale postaram sie wyslowic: zaczne od matrixa. wydaje mi sie ze tzw. siodme dno trylogii zlapali ci ktorzy powinni. jak powiedzialam: sama idea, wizja, jest genialna. po prostu gdybym wpadla na taki pomysl [naprawde wizjonerski] zrobilabym zupelnie inny film. przeciez to mogloby byc arcydzielo wszechczasow, biblia wspoleczesnego czlowieka, zagrozonego wszystkim co sztuczne i ahumanistyczne - zmuszonego, a nie wybierajacego symbioze z maszynami. wedlug mnie szansa zostala zmarnowana - po cholere te smigajace czarne plaszcze i zagrania pod publiczke, ktora to publiczka laknie krwi, victorii wsrod fanfarow i moralnie jednoznacznych bohaterow?
splycone to wszystko mi sie wydaje, zupelnie niepotrzebnie splycone i obleczone hollywoodzkim woalem, blichtrem itd. a szkoda.
naprawde uwazasz ze ten pomysl zostal wykorzystany tak jak powinien? wtracajac nieco osobistego pierwiastka - od roku robie zupelnie kameralny film ktory z matrixowej neofilozofii czerpie - i naprawde da sie to wszystko opowiedziec bez tego fajerwerku, ktory mnie tak mierzi. ale to jeszcze zalezy od tego, czego sie od kina oczekuje. podsumowujac: wedlug mnie idea jest wielka - nie film.
jezeli chodzi o requiem, to w sumie sie zgadzam - chodzi o uzaleznienie, o ten proces wnikania w spoleczenstwo ktore zaczyna plesniec i skladac sie z samych chorych tkanek, o ubezwlasnowolnienie przez wymagania jakiejs blizej niesprecyzowanej grupy ludzi, ktora mimo wszystko jest opiniotworcza. tu nie ma chyba co dywagowac, to jest jasne:)
a jezeli chodzi o ofensywna taktyke dyskusji: znaczy to mniej wiecej tyle ze wolisz sie nie zgodzic niz zgodzic i jestes mocno przekonany o tym ze masz arcy-absolutna racje. ale to uwaga marginalna byla:)
za kilka godzin plyne krecic do finlandii, wiec gdyby nasunely sie panu jeszcze jakies uwagi: vesssna@go2.pl
O czym jest ten film? Jeżeli panienka chce się zemścić, to muszą być tego powody, a jest ich niemało. Panienka uzyskuje nawet wsparcie dla osiągnięcia celu „kill bill”. Hattori Hanzo łamie mianowicie złożoną przysięgę, której dochowywał bagatela przez 28 lat! A nie łamie jej bynajmniej dlatego, że panienka jest słodka, tylko dlatego że Bill istotnie zasługuje na śmierć nie tylko ze względu na zwykłe widzimisię panienki, lecz najprawdopodobniej słynie z niehonorowych zachowań. Inna sprawa, że powody, dla których Panna Młoda pragnie zemsty są raczej ważkie.
Niewykluczone, że również mistrz Pai Mei przekazuje Kiddo umiejętność zabijania przez dotyk wiedząc, że stanie się ona przydatna „ulubionemu człowiekowi” Billa w zwalczeniu jego chorobliwej i niezgodnej z kodeksem honorowym supremacji.
Film jest piękny w każdym calu i szczególnie część druga jak najbardziej się nadaje do wielokrotnego oglądania. Uma Thurman powiedziała, że odnosiła wrażenie, że gra w filmie niemym – rzeczywiście to właśnie o jej roli można powiedzieć – ale za to jak fantastycznie wyraża emocje mimiką, ogniem w oczach. Potrafi nie tylko po mistrzowsku plunąć ale i wyrwać przeciwnikowi oko – zresztą jedno i drugie co najmniej dwukrotnie.
Film jest nie tyle o zemście co o wymierzeniu sprawiedliwości za czyn(y) podły, niegodny wojownika.
Mówisz, że Kill Bill nie jest sztuką, że nie ma w nim przeżycia. Jednak sztuka to nie tylko przeżycia, ale również doznania czysto estetyczne, a tych w Kill Billu jest naprawdę sporo. W każdym razie więcej niż w wielu innych filmach. Już sam miecz jest sztuką, jak i styl walki, jak scena przy ognisku z opowiedzianą historią o mnichu, który zignorował skinienie głową... Jak ceremonia w kaplicy z ceremonialną rozmową z Billem, jak śnieżny pejzaż na tyłach Domu Błękitnych Liści, jak wielka determinacja Kiddo, jak całość nauk pobieranych u mistrza Pai Mei, jak urokliwość tycich dziewuszek: Nikki i B.B. A samo zgładzenie Billa? Sztuka czysta przez duże „S”.
W Pulp Fiction zresztą też nie ma przeżycia...
Jak to nie ma przezycia w Pulp fiction? Oczywiście że jest. Jest tam tez wazna refleksja na temat współczesnego świata. A doznania estetyczne to według Ciebie co to jest? To tez własnie przezycia, dzięki czemu film zapisauje się w pamięci, staje się częścią nas. A Kill Bill...? Na pierwszej części sięnudziłem i na drugiej także. Mr Q zwodzi tych co zobaczyli coś w tym filmie. Pokazuje sztuczki magiczne, wyciąga królika z kapelusza, a widzowie się na to nabierają, że w kapeluszu coś jest. Kapelusz jest pusty niestety. Film o wymiezraniu sprawiedliwości? Jakeij sprawiedliwości? W kiach niedługo pojawi się Punisher, który jest znakommitą opwoeiścią o wymiezraniu sprawaiedliwości. Q kpi sobie w Kill Billu ze wszystkeigo i nic nie bierze na poważnie. Sama estetyka (owszem niektore kadry sa naprawde piękne) bez refleksji jest według mnie nic nie warta.
Nawet jeśli sobie QT - jak mówisz - ledwie kpi, to robi to niezwykle wytwornie. Wówczas jednak przede wszystkich kpiłby również ze swoich aktorów. Bo żeby zrobić film pusty z nastawieniem na nabijanie się z widza (owszem, zgadzam się, że wyprowadza widza w pole w szczegółach, ale nie w ogólnym wydźwięku filmu, który jest wg mnie hołdem złożonym wszelkim wojownikom, również tym dnia powszedniego) chyba nie trzeba aż wyciskać siódmych potów z aktorów, co tutaj jednak miało miejsce. Wydaje mi się, że Kill Bill jest dla QT filmem ważnym i że zawarł w nim swoją duszę. Być może wg Ciebie pustą – wg mnie piękną, czystą.
Ja też lubie filmy, w których rezyser puszcza oko do widza. Ale jezeli ja śpię na Kill billu i zerkam ciągle na zegarek to z takim filmem cos jest nie tak. Czyż nie? Pulp fiction czy Wściekłe psy tez były gra z widzem, ale ciekawa, interesującą, czekało sie na zakończenie historiiz niecierpliwością. A w Kill Billu wszystko jest jasne od pierwszej minuty i dlatego nużące.
Nie rozumiem tylko jednego - dlaczego porownujecie Pulp Fiction z Kill Billem ? To, ze oba filmy nakrecil ten sam rezyser i w obu mozna znalezc charakterystyczne dla niego motywy nie znaczy, ze sa to filmy, ktore mozna porownywac (chyba ze w kategoriach podoba/nie podoba). Pulp Fiction byl filmem, ktory trafial do przecietnego czlowieka zachodu - ot bardzo dobry film sensacyjny z rewelacyjnymi dialogami. Kill Bill to juz calkowicie co innego, to film dla milosnikow chinskich filmow sztuk walki, japonskich jatek na katany, spgathi westernow i filmow gore. Jestem pewien, fidelio9, ze nie zaliczasz sie do fanow tego typu produkcji, ale wyobraz sobie, ze maja one wielbicieli(np. mnie). Tarantino zrobil swoj film w tym stylu i mu sie to udalo. Ten film nie jest dla wszystkich, duzo osob na widok japonczykow biegajacych z maskami na glowach i katanami pukalo sie w czolo. Ja uznalem to za swietny chwyt. A doznania estetyczne ? Co jak co, ale ten film to jedno wielkie doznanie estetyczne, a caly rozdzial "Jatka w Domu Blektnych Lisci" to jak dla mnie arcydzielo - zmieniajaca sie jak w kalejdoskopie muzyka (swietna nalezaloby dodac) i bardzo dobre ujecia. Caly rozdzial jest zmontowany po mistrzowsku. Faktycznie film moglby byc troche krotszy (a w drugiej czesci chetnie bym zobaczyl jakis pojedynek rewolwerowy), ale to nadal bardzo dobra produkcja. A co do zarzutu, jakoby w Kill Billu nie umieli walczyc - jest kolosalna roznica pomiedzy sztukami walki, a walka filmowa. Te w Kill Billu sa efektowne, czyli spelniaja zadanie.
Źle to rozumiesz. Po pierwsze jeeżeli uważasz, ze Pulp fiction jest tylko filmem sensacyjnym to się ogromnie mylisz i niedoceniasz tego filmu. I co to znaczy trafiał do przeciętnego człowieka Zachodu? Kto to jest przeciętny człowiek Zachodu? To pewnie Ty bys tak chciał. Ale Pulp fiction to po pierwsze dramat egzytenacjalny podany w oryginalnej recepturze i inteligentna gra z widzem motywami.
Po drugie, chciales mnie podsuwmoac, ale się pomyliłes. Bardzo sie pomyliłes. filmy ze wschodimi sztukami wlaki (kurosawa jest wielki)n=bardzo cenie Matrix Reaktywacja i walki które tam są, a spaghetti westerny to ja wręcz kocham!! Sergio Leone jest jednym z moich ukochanych rezyserów.
Twoj podzial filmów na ludzi do których to jest skierowane nie sprawdza. sie. Gdyby tak było żadna dyskusja na internecie nie mialaby sensu. To jest dla Ciebie, to jest dal mnie i koniec. Tak naprawde filmy są dla wszystkich, tylko nie każdy je zrozumie. Ale to nie jest argument, ze tylko dla pasjonatów. Ja kocham spaghettiweterny i co Ty na to? ale nie lubie Kill billa. A ta scena zjatka na kocu jedynki mnie nużyła .. no bo w końcu ile można odcinać członki? Piekne wlaki wręcz były w Matrixie Reaktywacji i były bezkrwawe. QT tak nparwdę nie trzym asię filmów o wschodnich dztukach wlaki, bo za duzo w Billu krwi. Sztuki walkiWschodu polegają na jak najmniejszej ilości krwi. Scena jest tez głupia bo wystarczyłby jakis koles ze spluwą jeden i Pani Mamba poszłaby do piachu.
Mówisz tak, jakbyś tylko ty miał patent na rozumienie filmów. Każdy z nas rozumie na swoją miarę albo tak, jak mu to w danym momencie jest potrzebne. Być może za kilka lat ten film spodoba się tym, którym się nie podoba, a pozostałym odwrotnie.
However percepcja implikuje nie tylko rozumienie, ale i odczuwanie, przeczuwanie, odnajdywanie treści nie dla każdego widocznych. Jeden sięgnie po czekoladę, inny zaś po martini.
Masz rację, że z łatwością można by było Czarną Mambę ewakuować do piachu. Ale też Tarantino właśnie tym tropem idzie. Wręcz aż do przesady eksponuje, jak łatwo można by ją skruszyć. W każdym ze starć kryje się śmiertelne zagrożenie (nie inaczej rzecz się ma z bohaterami Matrixa). Budd transportuje ją nawet - a jakże - do przysłowiowego piachu. Zamiast soli kamiennej mógł przecież użyć zwyczajowo stosowanych kulek i byłoby po Mambie. Rzecz w tym, że Mamba podlega ochronie, jak zresztą wszystko, co czerpie z rogu obfitości wszechświata. Ponadto Mamba posiada wiele (a może nawet wszystkie) umiejętności Mistrza Pai Mei, które stopniowo i nader dyskretnie są odsłaniane (może nawet nie każdy widz je dostrzegł). Co nie znaczy, że jest niezniszczalna. Wszyscy jesteśmy – jak śpiewał Sting – fragile. Nawet Pai Mei się nie uchował...
Owszem - niby głupie, a z drugiej strony niekoniecznie. Wszystkie osoby nastające na Mambę są psychotyczne. Bill tak czy inaczej. Ale jego brat także. O dziwo Elle Driver niby ubolewa nad marnym końcem Mamby, ale zapewne jedynie z przewrotności. O-Ren Ishi niby stacza honorową walkę, ale nie mrugnęłaby okiem, gdyby Mamba została rozkwaszona chociażby przez Go Go. Budd stawia sobie za cel zadanie okrutnego cierpienia Mambie – jak mówi: za to, że złamała serce jego bratu – trudno o idiotyczniejszą motywację. Stąd też sól. Zresztą bez tego nie byłoby soczystych monologów i rubasznej wymiany zdań z grabarzem. A jakim pięknym pasmem rozłożyła się plwocina wzdłuż oczu Mamby... Majstersztyk. Rzecz niebywała – to co w rzeczywistości a nawet po prostu w każdym innym filmie raziłoby mnie maksymalnie, u Tarantino staje się jakby naturalne, zrozumiałe samo przez się, i zwyczajnie smakowite.
Co do jedynki nie wypowiadam się, bo zachwyciła mnie swoją wartkością, ale brakowało jej dopełnienia.
Natomiast dwójkę absolutnie kocham i nie byłoby dla mnie problemu obcowania z nią choćby i przez cztery godziny. Jednak rozdzielenie obu części wydaje mi się posunięciem słusznym. Nawet okres oczekiwania na dwójkę był dla mnie czymś specjalnym. Traktuję ją jako smakołyk, na który warto było czekać – choćby nawet i jeszcze dłużej.
Być może masz i w pewnym sensie rację, że jest to film o niczym, ale jest świetnie podany. Formę można mieć za nic, a mimo to jakże potrafi urzekać.
Mowiac o typowym czlowieku zachodu mialem na mysli osobe, ktora nie nie przelknie niektorych rzeczy, ktore zaprezentowal Q w KB. Przyklady ? uczennica w szkolnym mundurku mordujaca dla zabawy, brygada 88 ochroniarzy w czarnych maskach, makieta tokio wzieta z ostatniej godzilli i pelno innych rzeczy, ktore tworza zamierzony kicz.Wiem z doswiadczenia, ze nie do wszystkich to przemawia i juz na przyklad dla moich rodzicow byla to kompletna niedorzecznosc. Uproscilem troche mowiac o Pulp Fiction jako o filmie sensacyjnym, ale chodzilo mi o to, ze film o gangsterach jest dla ludzi wychowanych na klasycznych filmach bardziej strawny niz misz masz filmow kung fu. I nie masz racji co do bezkrwawosci filmow sztuk walki, nie raz w takich produkcjach krew leje sie i to dosc mocno. I nie uwazam, ze porownanie KB do filmow Kurosawy jest trafne, jak dla mnie jedynym czynnikiem laczacym sa katany, ale te znalezc mozna w dziesiatkach innych produkcji.
rzeczywiście Q... Bawi się obrazem... To nie jest film z przesłaniem; to film nawiazań, to czasem pastiż, trawestacja, parodia... To nie jest poszukiwanie przesłania... Jakiegos nadętego mędrkowania przez obraz... To właśnie kpina i ukłon w stronę kina akcji... A może nawet zamknięcie pewnego rozdziału w historii takiego kina - kina rozrywkowego. "Kill Bill" pokazuje, podczas "pożądkowania" (chociażby rozdziały i tomy), co ten teren miał do zaoferowania... To film o sztuce filmowej konkretnych gatunków... Może nawet o tym, że trochę się wypaliły...
Pozdrawiam! M.
Zgadzam się z Tobą, że ‘Kill Bill 2’ jest filmowym pastiszem filmów akcji i wschodnich sztuk walki, które niejednokrotnie uległy ‘wypaleniu’ i zapomnieniu. Jednocześnie stanowi udany powrót do tego rodzaju kina, jego odnowieniem i unowocześnieniem.
Jeśli chodzi o sugerowany przez Ciebie brak jakiegokolwiek przesłania w vol. 2 to ja bym zdecydowanie polemizowała. Oczywiście ‘Kill Bill’ jest z całą pewnością zabawą z mnóstwem nawiązań do kina spod znaku kung-fu i niewątpliwym popisem formalnym reżyserskiego kunsztu Tarantino. Jednak według mnie odróżnia go od części 1 poważniejszy wydźwięk i ukazanie drugiego wymiaru zemsty, która staje się dla Czarnej Mamby zadaniem dużo cięższym o czym świadczy wymowna i przewrotna końcówka filmu.
Wszelkie stosowane przez tego niepokornego i nieobliczalnego reżysera-ryzykanta techniki i sztuczki na całe szczęście nie przesłoniły złożoności fabuły, która wydaje się prosta tylko na pierwszy rzut oka. W środku nie kryją się jedynie puste dialogi mające zamaskować niedociągnięcia scenariusza oraz brak jakiejkolwiek głębszej myśli, lecz przede wszystkim prawdziwe wyciszenie oraz pokazanie czym jest i do czego potrafi doprowadzić zemsta, pozostawiając człowieka z mnóstwem fundamentalnych lecz niezwykle trudnych pytań o jej granice. Panna Młoda oczywiście pragnie zemścić się na Billu, lecz po zrealizowaniu swojego planu nie czuje tak naprawdę prawdziwej satysfakcji, lecz również żal, o którym wspominała także Elle Driver, z powodu pokonania człowieka którym była zafascynowana i który pomimo okrucieństwa był jej wielkim mistrzem.
Hmm... Ale czy to przesłanie jest chociaz ciut ambitniejsze od wszystkich tych bzdurnych z regóły pod tym względem filmów akcji (jeśli mowa o tym wszystkim związanym z zemstą)? Ja bym raczej stawiał na przesłanie (o ile można tak to nazwać) związane z możliwościami sztuki filmowej w konkretnym zakresie... Chociaż może zgrabniej byłoby mówić o rozważaniu możliwości owych... Co? Bo przesłanie, to taki zużyty zwrot... Jak uważasz?
Pozdrawiam! M.
PS. Notabene: Mi "KILL BILL" podobał się bardzo...
To prawda, że niejednokrotnie brak jest jakiegokolwiek przesłania w filmach o których wspomniałeś, często próżno w nich szukać jakiegoś bardziej ożywczego klimatu, niestandardowo opowiedzianej historii, zapadających w pamięć dialogów, świetnej muzyki i silnie rozbudowanych postaci, które oprócz walki potrafią jeszcze snuć ‘niekończące się opowieści’, czyli wszystko to, czego jest u Tarantino pod dostatkiem . Natomiast ‘Kill Bill 2’ chociaż ma prosto zarysowaną fabułę, to jednak sposób opowiedzenia filmu zaskakuje i przyciąga oryginalnymi rozwiązaniami, a przy tym bez wątpienia zawiera głębszą refleksję.
A kwestię przesłania zdecydowanie pozostawiam otwartą, bo jak to słusznie zauważyłeś jak najbardziej warto rozważać różne możliwości, z których każda ma swoją rację i jest prawdziwa. Z jednej strony każdy z nas wysnuwa własne wnioski po obejrzeniu ‘Billa’, z drugiej natomiast trudno jest tak do końca zgłębić wszystkie ‘wyznania niebezpiecznego umysłu’ Tarantino, który jak na prawdziwego mistrza przystało ich nam nie objawia, a przynajmniej nie zawsze w całości ;)
Jezli przesalnie mailoby byc zwiazne z molziowxciami sztumki filmowej to juz lepeij. Ale nie tak do konca. Bo nie chcialbym zeby wiekszosc filmow zostala roiobiona dla formalnych popisów.
Ja również jestem zdania, że kwestie techniczne i formalne filmu nie powinny przesłaniać jego sensu, opowiadanej w nim historii, ani być jedynie celem samym w sobie. Dobrym przykładem filmu, w którym tak się nie stało jest wieloznaczne ‘21 Gramów’, w którym reżyser poprzez całkowite zburzenie chronologii wydarzeń, zawarł interesującą i wciągającą fabułę oraz zakończenie filmu otwarte na różne interpretacje.
Natomiast wracając do drugiej części ‘Kill Billa’ to film Tarantino broni się tym, że poza umiejętnościami czysto realizacyjnymi i eksperymentowaniem z formą, zawiera w sobie również poważniejszy, dojrzalszy ton poprzez pokazanie prawdziwego oblicza zemsty, której smak daleki jest od słodkiego, przypomina raczej igranie z ogniem i z uczuciami osoby, na której ma się wykonać wyrok. W tym kontekście od razu przypominają mi się świetne, ironiczne słowa Budda: ‘ Ta dziewczyna zasłużyła sobie na zemstę a my zasłużyliśmy na śmierć...ale z drugiej strony ona również na nią zasłużyła.’
A mi się jednak dalej wydaje, że te wszystkie (nieraz przecież tak bardzo nadente) dialogi (przypominające dialogi z filmów akcji), to nie poszukiwanie rozwiązań drażliwego tematu... To tylko "sztukowanie o sztuce"...
Pozdrawiam!
Ej, ludzie!!! Nie wszystkie filmy muszą mieć megaprzesłanie! Wg. mnie to jest film tak po prostu, dla filmu, nie morału. Ja "Kill Bill" uwielbiam i wcale nie rusza mnie brak nadzwyczajnego morału. Z tych wypowiedzi Quentinka, które czytałam, wyszło mi, że on BAWI SIĘ kinem, swoimi filmami. "Kill Bill" to właśnie, moim zdaniem, taka zabawa.
Ehh... Przesałnie to nie morał.. O czym Ty opiowiadasz.. Wiesz tak jak Ty to mogąmóić ludzie dla których kino to tylko zwykły przerywacz czasu.. Dla mnie film to magiczny wheikuł który mówi o czymś ważnym... I nie musza to byc superambitne filmy... Nwawet kino akcji może miec coś z magii, być autenbtyczne.. Dla filmów akcji np. za taki wzór znakoitego filmu uwazam Twierdzę. A Tarantino ovzywiście ze sie bawi kinem... i Motywami.. I bardzo dobrze. Tylko niech nie nudzi!!!!! Ja na Kill Billu na obu częściach mało nie usnalem..
Cenię Tarantino za Wściekłe psy, Pulp fiction, scenariusz do Prawdziwego romansu i Od zmierzchu do świtu.. QT to jedn z największych talentów lat 90-tych. Niestety Kill Bill jest nudny i zupełnie o niczym.. I za ten chłam ma u mnie minusa..
O niczym, to jednak chyba za duzo powiedziane... Bo przecież powyżej juz kilkakrotnie była chyba mowa, o czym jest!
Pozdrawiam!
Otóż nie chodzi tu nawet o sama fabułę, tylko treści, których ty nie dostrzegasz lub dostrzec nie potrafisz - ot choćby jest to film o mestwie, ktore winno cechowac wcale nie tylko wojownika, ale każdego z nas, w każdej kolejnej chwili życia - z chwili na chwile - nie poddając się przeciwnościom, jakiegokolwiek kalibru by one nie byly. Film przejaskrawia, ale tym samym i lepiej unaocznia, że żadna sytuacja nie jest aż tak zła, żeby nie było z niej wyjścia. Jak mówi pewna buddyjska anegdota: "zdarzenie nigdy nie jest ani dobre, ani złe, a nie wiadomo, co dalej może z niego wyniknąć". Rzeczy się dzieją, a stan naszej gładkiej jak tafla jeziora świadomości i w ślad za tym podejmowane kroki mają w nich swój udział - o tym jest ten film. I tak właśnie działa Kiddo, która zdobyła znacznie głębszą mądrość w trakcie długiego pobytu u Pai Mei niż to jest pokazane na ekranie. Sam Pai Mei jest dla mnie najważniejszą postacią tego filmu, a rozdział o okrutnych naukach mistrza jego kluczową częścią. Ten film uczy jak żyć. A dodatkowo działa na mnie tak odświeżająco jak zielona herbata z miętą.
Hmm jezeli ten film uczy zycia... to ja juz sie nboje jacy ludzie z niego wyrosną..
Dla mnie Pai Mei jest posatcia śmieszną, kiczowata nad wyraz..
Film o męstwie ponad przeciwności mowisz... Popiearm takei filmy. Ale na pewno nie nalezydo nich Kill Bill. O męstwie i tchórzostwie zankomice mowi np. Gladiator Scotta.
Juz sie zorientowalam, ze ponad miare holubisz Gladiatora oraz Matrixa i niechybnie kiedys te filmy obejrze. Niewykluczone, ze nie tylko Pai Mei ale i kazdy inny mistrz wyrosły z kręgu tradycji wschodniej jedynie by cie rozsmieszal, co nie znaczy ze nie kryja oni w sobie madrosci glebszej niz niejeden tzw. tegi umysl kultury zachodniej. Mówiąc 'męstwo' miałam w zasadzie na myśli wyzbycie się lęku (stanowiącego swoistą plagę dla większości z nas) jak i zdecydowanie równe determinacji wojownika, który czuje się uprawniony do zamordowania nawet boga, gdyby ten próbował przeszkodzić w realizacji zamierzeń.
Dlaczego ponad miarę? Te filmy naprawde są znakomite (Gladiator, Matrix). Chociaz kazdy z innego powodu.
Sorry, ale ja nie tylko widzę wartości w kulturze Zachodu. Np. za arcydzieło wręcz uważam Hero... Tam jest mądrość Wschodu.. A QT to ze Wschodem właściwie nic wspólnego nie ma. Zna go tylko z dupowatych widowisk karate made in Hoingkong. I tą wschodniość preferuje. Dla mnie mądrość Wschodu to dylematy i refleksje Hero Zhanga Yimou.
Być może istotnie są znakomite – nie wiem – jeszcze nie widziałam. Często się do nich odwołujesz – dlatego napisałam, że nadmiernie. Zobaczę, dam znać.
Ja też Hero uważam za arcydzieło – za najlepszy film zresztą, jaki widziałam w zeszłym roku. Niemniej również Hero, biorąc rzecz dokładnie, to nie tyle dylematy, co również film traktujący o zemście właśnie. Bo i któż w nim przeżywał dylemat? Śnieżynka na pewno nie (jest niezmiennie zdecydowana na dokonanie aktu zemsty). Luna zapatrzona w mistrza nie dokonuje rozstrzygnięć. Kiedy przychodzi jej zaatakować w obronie honoru mistrza, po prostu to czyni - bez zbędnego rozważania. Złamaty Miecz wzniósł się ponad wszelkie dylematy (jego uduchowienie już nie dopuszcza roztrząsania zjawisk) – on już wie, że prawdziwa mądrość zasadza się w niedziałaniu (takoż Pai Mei – niezależnie jak śmiesznie czy nawet prześmiewczo został przedstawiony przez QT – cała jego sztuka zasadza się na zespoleniu z przeciwnikiem, na ustanowieniu z nim jednej materii, na uniku i wejściu w pustą przestrzeń, choćby i w przestrzeń pomiędzy atomami). Bezimienny? Zero dylematów – na równi ze Śnieżynką jest zdecydowany pomścić masakrę dokonaną na jego rodzie. Subtelna przemiana następuje już w końcówce filmu – ale to nie są dylematy – to są decyzje podejmowane w przysłowiowym oka mgnieniu. Mistrz w szkole kaligrafii – ten też po prostu wie – on wie – więc znów nie może być mowy o dylemacie. Niebo także wiedział, co poświęca i w jakim celu. Pozostaje król – postać niezwykła. Chociaż najmniej sprawny zarówno w fechtunku jak i w sztuce kaligrafii jest człowiekiem mężnym, niezachwianym – swemu mordercy użycza własnego miecza; ze spokojem odwraca się do niego plecami by odczytać pełne mądrości przesłanie; dylemat, który przeżywa – tym samym jedyny dylemat w całym filmie – to: skazać Bezimiennego czy nie?
Właśnie to jest piękne w naukach Wschodu, że nie ma w nich miejsca na dylemat. Cały wysiłek jest skierowany na to, aby w każdym momencie dokładnie wiedzieć, jak należy postąpić. Niezwykła doza uważności, precyzji, ostrości postrzegania i co tam jeszcze. Nie wiem, czy Tarantino dokonał swoich sztuczek w sposób zamierzony, czy sam przeszedł szkołę w jakimś ośrodku taoistycznym czy buddyjskim czy też nie. Niemniej efekt wokół istotnie groteskowo zarysowanej postaci Pai Mei jest fantastyczny. Ja odczuwam w tym ‘wściekłym psie’ okazującym swoją wyższość ale i potrafiącym wydobywać perły, swą surowością szlifującym diamenty, dostrzegam w nim koryfeusza pewnego uporządkowania we wszechświecie, pozwalającego osiągnąć stan wu-wei, czyli działania w niedziałaniu. Jakież to cudowne zespolenie z mieczem, kiedy przestaje on już być potrzebny i można zabić już nawet i bez jego użycia...
'Quite simply - the deadliest move in all of martial arts. He hits you with his fingertips at five different pressure points on your body. And then he lets you walk away. But after you've taken five steps, your heart explodes inside of you.'
Hmmm ładnie to napisałas. Muszę się z Toba zgodzić. Widzę ze niezle znasz się na filozofii Wschodu. To prawda ze podstawą dylematów wschodnich jest ich nieprzezywanie, lecz szybkie podejmowanie słusznych decyzji. Całkowicie się z Toba zgadzam. Przekonuje mmnie Twoja argumentacja. Różnimy sie tylko w jednej rzeczy. Ja siłąrzeczy w Pai Mei akurat tego nie moge dojrzeć. O wiele bardziej sdotrzegałbym to juz w Billu.
Dzięki za miłe słowa.
Znam się tak sobie, bo ogólnie jestem zbyt leniwa, żeby naprawdę chcieć zgłębiać.
Dlaczego siłą rzeczy? Bo mianowicie co?
Bill jest pokrętnym gościem; możliwe że potrafi działać w oka mgnieniu. Niemniej człowiek, który nie może się pozbierać przez trzy długie miesiące (nawet jeśli w grę wchodzi tzw. miłość), jest już nader nadszarpnięty, a sposób w jaki przeprowadza swoje akty zemsty wskazuje na to, że bardzo oddalił się od dawniej być może właściwego mu mistrzostwa.
Bill utracił cześć. Utracił czystość intencji. W kontekście Beatrix Kiddo nie występują u niego reakcje bezpośrednie, wszystko jest detalicznie zaplanowane bez miejsca na dostosowanie w miarę zmiany uwarunkowań – pluton egzekucyjny jest z wyprzedzeniem zorganizowany, nabój z serum leży na podorędziu, zabawa z B.B. wcześniej przećwiczona, potencjalni mordercy uprzedzeni. W ostatnim spotkaniu Bill wie, że Kiddo będzie wściekła, że będzie się rzucać na każdy rodzaj broni, kiedy już w sobie wyciszy swoją matczyną tkliwość. Stara się zachować nad nią przewagę nie na sposób człowieka mężnego czy też o wyższym stopniu duchowego rozwoju. Niby oferuje pojedynek na miecze, ale robi to dokładnie w ten sam sposób co Vernita Green w części pierwszej; i tak samo atakuje bez uprzedzenia. Vernita i Bill stanowią tym samym pierwszorzędną klamrę spinającą obie części w całość.
A Pai Mei? Doskonały Pai Mei, który przetrzepie z pasją każdego głupca chcącego się z nim równać? I który nie zniesie zniewagi wynikłej z niedostrzeżenia tej niezrównanej szczodrobliwości objawiającej się w nieznacznym, ledwie dostrzegalnym, skinieniu głowy na znak pozdrowienia... Kara została wymierzona za brak czujności, za brak uważności właściwej nam w sytuacji, gdyby przyszło nam przebywać w jednym pomieszczeniu z wężem... (to akurat porównanie ściągnęłam od Jiddu Krishnamurti - no nie mogłam się powstrzymać).
"Jeżeli chcemy zrozumieć piękno ptaka, muchy, liścia lub człowieka w całej ich złożoności, to musimy zwrócić na nie całą uwagę, bowiem jest ona pełnią świadomości. Zwrócić całą uwagę możemy dopiero wtedy, gdy nas to obchodzi, to znaczy wtedy, gdy naprawdę pragniemy zrozumieć; wówczas, aby osiągnąć to zrozumienie, oddajemy temu całe serce i umysł.
Taka przytomność umysłu podobna jest do wspólnego zamieszkiwania w jednym pokoju z wężem; obserwujemy wtedy każdy jego ruch, jesteśmy bardzo wrażliwi i czujni na najlżejszy wydany przez niego dźwięk. Taki stan uwagi skupia całą naszą energię – w tak czujnej świadomości objawia się w jednej chwili pełnia naszej istoty.
Jeżeli jesteśmy choć trochę wrażliwi i poważni, musimy sobie uświadomić nie tylko swoje uwarunkowania, ale także niebezpieczeństwa, jakie z tego wynikają.
Gdy widzi się zagrożenie tylko jako pojęcie, powstaje konflikt między pojęciem a działaniem. Ten konflikt pochłania waszą energię. Będziecie działać tylko wtedy, gdy uwarunkowanie i wynikające z niego zagrożenie będziecie widzieć bezpośrednio, tak jakbyście widzieli PRZEPAŚĆ. Bowiem widzieć w ten sposób, to zarazem działać.
Wolność zjawia się tylko wtedy, gdy człowiek widzi i działa, lecz nigdy w wyniku rewolucji. Widzieć to działać, a działanie takie jest natychmiastowe, podobne do działania w obliczu niebezpieczeństwa. Nie ma wtedy miejsca na zastanawianie się, dyskusję czy wahanie. Niebezpieczeństwo zmusza do czynu i dlatego "widzieć" znaczy "działać" i "być wolnym"."
Cieszę się, że jednak mimo wszystko coś dostrzegłeś w tej 'opowieści o krwawej zemście', w której można odnaleźć cechy wspólne z wieloma inymi filmami, w tym z genialnym pod każdym względem 'Hero', doskonale przybliżonym i porównanym w komentarzu Marii.
Ja również dostrzegam w drugiej części ‘Kill Billa’ wiele podobieństw do niezapomnianego ‘Hero’. Przede wszystkim nagroda w postaci odległości zaledwie 10 kroków od króla, natomiast w filmie Tarantino tych kroków jest 5, mimo że spełniają już zupełnie inną funkcję. Mistrz Pei Mei swoją walecznością, rozwagą i niewątpliwym poczuciem humoru przywodzi na myśl samego króla, który w ‘Hero’ jest postacią najbardziej tajemniczą, stając przed koniecznością podjęcia bardzo trudnej decyzji. Natomiast Bezimienny od razu kojarzy mi się z Czarną Mambą, niczym prawdziwy ‘el Mariachi’ w równym stopniu co Beatrix przepełniony pragnieniem zemsty bez względu na wszystkie przeciwności. I tak jak Bezimienny pod wpływem niezwykłego spotkania z królem zrozumie, że droga miecza nie zawsze jest tą jedyną i słuszną, by w finale nabrać przekonania, że to co zamierza rozbić przyniesie mu więcej szkody niż spokoju sumienia, tak Czarna Mamba przekona się, że smak zemsty nie jest taki, jakiego się spodziewała...