Potrzeba nam w Polsce, żeby sztuka analizowała nasze społeczeństwo i naświetlała nasze przywary, być może teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Ten film tego jednak nie robi. Ten film nie kusi się, żeby czemuś się przyjrzeć dogłębnie i szukać niuansu. Ten film to realizacja obrazu rodaków, który reżyser uroił sobie w głowie. To jest dzieło wychodzące z bardzo wąskich kręgów jakiejś bohemy artystycznej dla tych środowisk, miód na serce umęczone życiem w prawicowym grajdole.
Dlaczego sztuka poruszająca ważne tematy, musi być tak prowokacyjna, że >95% społeczeństwa ją odrzuca bez milisekundy refleksji, czy jest to spektakl "Klątwa" z robieniem loda papieżowi, czy kabaret "pożar w burdelu" z żenującymi, usilnie skleconymi żartami.
To jest żadne osiągnięcie nakręcić film, który w możliwie najbardziej obelżywy sposób sportretuje rodaków. Osiągnięciem byłoby nakręcić taki film, który przemówi to tych, których życie nie kręci się wokół hipsterskich kafeterii, a którzy nie mają innych okazji do dialogu, niż kiedy pluje się na ich symbole i świętości. Siedźmy sobie dalej w warszawskiej wieży z kości słoniowej i kręćmy sobie tyle filmów i się nam podoba o ciemnogrodzie, ciemnogród już to dawno nie obchodzi.