Zawiodłam się bardzo - liczyłam na ciepły film o przyjaźni i życiowych perypetiach ludzi, na dzieło w stylu "Smażonych zielonych pomidorów" lub "Skrawków życia". Niestety, na ekranie zobaczyłam przynudnawą opowieść o rodzinie i ich męczących znajomych, przesyconą przydługimi dialogami.
Zastanawiam się do teraz w jaki sposób główni bohaterowie - małżeństwo - zachowali normalność w otoczeniu takich "kosmitów".. Oni niczym szczęśliwi rozbitkowie pływali na tratwie po oceanie samotności i zmarnowanego życia.
Rozumiem, że zawiodłaś się przede wszystkim na swoich oczekiwaniach wobec filmu, a nie na samym filmie:) Nikt, kto zna filmy Mike'a Leigh, nie bedzie oczekiwał po seansie pokrzepienia serca z pogranicza realizmu magicznego, jakim są "Pomidory" (które bardzo lubię). Bo Leigh to samo życie bez dodatków. Jeśli idziemy do kina by oderwać się od codzienności, to nie należy wybierać jego filmu. Ale jeśli chcemy na życie, takie jakie znasz, popatrzeć z boku, pośmiać się z siebie, znajomych, sąsiadów i może dzięki temu polubić trochę szary kolor codzienności, to filmy Leigh, nawet te mniej udane, nigdy nas nie zawiodą.
Leigh robi filmy o tym, że nasze życie jest w większości bardzo przyziemne i że szczęścia można szukać tylko poprzez uświadomienie sobie, że najbrzydsza prawda o nas jest zawsze lepsza od życia budowanego na oszukiwaniu samego siebie. W tych jego opowieściach o banalnych historiach nie ma ani odrobiny banału, czego nie można powiedzieć o takich produkcjach jak "Skrawki życia" (sorki jeśli uraziłam, sama ciężko znoszę krytykę pod adresem moich ulubionych filmów) Pozdrawiam
Maszka2000 - bardzo jestem ciekawa twojej opinii więc odezwij się po seansie. Nie napisałaś czy w ogóle znasz jego filmy. Podejrzewam, że nie - gdybyś już coś widziała, to mój komentarz albo nie byłby potrzebny albo na nic by się nie zdał (mam wrażenie, że Leigh należy do tych reżyserów, których kocha się lub nienawidzi od pierwszego wejrzenia). Jeśli "Kolejny rok" to twój pierwszy "Leigh" to gorąco polecam "Sekrety i kłamstwa" - chyba powszechnie uznawany za jego najlepszy film, a na pewno mój ulubiony. Pozdrawiam
dzięki za rekomendacje; masz rację - rzeczywiście omineła mnie twórczość tego reżysera, obejrzę polecone przez Ciebie filmy i zdecyduję, czy nadrobię resztę strat :-) Pozdrawiam :)
"Zastanawiam się do teraz w jaki sposób główni bohaterowie - małżeństwo - zachowali normalność w otoczeniu takich "kosmitów" - no właśnie... To takie nie do pomyślenia po polsku - isn't it?:). Czy nie zauważyłaś, że w ogóle Ci ludzie są jacyś inni??? Dla nas ludzie, którzy są, kim są, i wciąż robią to, co robią, podchodzą prędzej pod kosmitów, niż "właściwych". Twój komentarz asmucił mnie bardziej niż "kolejny rok":)
Tolerancja wszystkiego oznacza za kazdym razem kompletny brak wlasnego zdania, czyli po prostu glupote.
W filmach Mike Leigh nie zobaczymy szaleńczych misji ratunkowych do jądra ziemi w kajaku, rajdów w głąb amazońskiej puszczy dla odbicia uprowadzonej przez somalijczyków pasierbicy plantatora kawy z Kansas czy też bohaterskiej walki powabnej Pani doktor ze śmiertelną mutacją wirusa-cichego sprawcy porannego drętwienia lewej łydki. Nie znajdziemy tam eksplozji trotylu, wybuchów, skoków, superbohaterów w pelerynie a nawet bez.
To co jest u reżysera "Sekrety i kłamstwa" to codzienne, banalne życie zwyczajnych, przeciętnych mieszkańców tej planety. Pomimo tego, iż nie wracają oni z zakupów w tesco skacząc po dachach najwyższych budynków lub na linie balansując ciałem, choć nie używają translokacji i telekinezy by przynieść buraczki z piwnicy to jest w nich coś dla czego warto oglądać filmy Pana Leigh.
Można znaleźć w tekstach analityków filmowych jakoby reżyser "Naked" nie oceniał w jakikolwiek sposób bohaterów swoich opowieści, nie dawał wskazówek ani drogowskazów, nie zapewniał jasnych narzędzi a alternatywy, które stwarzał były bolesne i gorzkie. Bohaterowie ci to nieustannie osoby pokrzywdzone przez los, przez społeczeństwo, przez siebie samych, to postaci przeżywające traumy, straty i osobiste klęski, którym nie potrafią sprostać. Myślę jednak, że zawsze w opozycji do ich ułomności, strachów, trosk,rozpaczy, stawia tego kogoś, kto może więcej, kogoś kto reprezentuje sens i nadzieje wynikające zawsze z moralności. Tutaj swą moralnością ratuje innych Gerri. W czasach ekspansji źle pojętego relatywizmu a może zbytnego rozluźnienia swobód to z pewnością nie brzmi najlepiej, ale to właśnie dobre zasady mogą stanowić klucz dla lepszego życia i wierze, że tak jest.
Wydaje mi się, że opinie użytkowników opisujące Gerri jako wyniosłą, oschłą egoistkę są cokolwiek symptomatyczne i wiele mówią o piszących je. Sam doświadczam jedynie okazjonalnych, powierzchownych kontaktów z przedstawicielami wykształconej klasy naszego społeczeństwa, ludźmi wiodącymi tzw. szczęśliwe, spełnione życie ale to oni właśnie nadają ton wzorcom społecznym, to lekarze, prawnicy, nauczyciele stanowią o tym co dobre a co złe.
Sam pochodząc ze środowisk wiejskich i z tradycyjnej chrześcijańskiej rodziny wiem jakie postawy preferują tego typu, małe społeczności, za co nagradzają a za co karzą. Słabe jednostki podejmując walkę ryzykują wiele bo na koniec zostaje jedynie frustracja i zgorzknienie(nadmierna presja być może bez względu na środowisko jest w stanie zniszczyć-ostatnio słyszałem o fali samobójstw wśród pracowników japońskich korporacji).
Myślę, że wzajemne stosunki głównych bohaterek(pomimo, iż są koleżankami z pracy-pamiętajmy jednak, że jedna to lekarka a druga sekretarka) w polskich realiach są niemożliwe a w każdym razie trudne do odwzorowania. Być może ten element scenariusza filmu jest najmniej wiarygodny bo po co Gerri zapraszała do swojego domu neurotyczną histeryczkę z pracy, osobę, którą z powodzeniem mogłaby przyjmować w swym gabinecie. Walka klas jakkolwiek miałaby być jedynie urojeniem konspirujących oszołomów to pewne granice są niezwykle trudne do przekroczenia. Nie mówię, że pediatra z przychodni nie może się przyjaźnić z pracownikiem rejestracji jednak to już wykracza poza stereotypowe kalki.
Jestem zszokowana tym postem. Chyba nie masz za przyjaciol ludzi z krwi i kosci albo jeszcze malo wiesz o prawdziwym zyciu, ale pogarda bijaca od ciebie jest porazajaca. Zycze ci, ze kiedy tobie powinie sie kiedys noga w zyciu i bedziesz miala problemy to twoje otoczenie uzna cie za 'kosmitke'. Moze wtedy cos zrozumiesz.
Ja odniosłam wrażenie, że ktoś po prostu nie wie, jaką ciężką chorobą jest depresja. Zdecydowanie również myślałam, że to będzie raczej pozytywny film, taki trochę dodający otuchy nawet, ale na pewno nie można powiedzieć, że mogłabym czuć się zawiedziona. Cieszę się, że wybrałam akurat ten film. Powiedzieć, że był nudny? Zdecydowanie nie! Sceny momentami "monotonne", ale to tylko potęguje "depresyjność" tego filmu.
Moim zdaniem film bardzo dobrze ukazuje rzeczywistość. Przecież na każdym kroku spotyka się ludzi nieszczęśliwych, z wieloma problemami. Każdego dnia ktoś umiera, ktoś ma problemy z dziećmi, z chorobą, z finansami, ze sobą... Życie wielu ludziom daje w kość i nieczęsto widzi się ludzi, którzy naprawdę mogą powiedzieć, że są szczęśliwi. W taki normalny, życiowy sposób: nie jest idealnie, ale wszystko jakoś się układa, odczuwają pewną harmonię. I tak jest w przypadku głównych bohaterów (małżeństwo). Nie widzę tu żadnych 'kosmitów', tylko normalnych ludzi zmagających się z życiem.