Należę do osób, które twierdzą, że akurat w przypadku tej książki lepiej jej się twardo trzymać niż tylko inspirować. Przenoszenie akcji do współczesności, do laptopów, do Francji - to już jest wrzucenie w totalnie inne konteksty kulturowe. Zresztą w ogóle nie wiem czy obcokrajowcy (a nawet aktorzy grający w filmie) czytając przekład rozumieją "Kosmos" tak jak polski czytelnik... Chyba nie, chyba zwracają uwagę na co innego. Wyobrażam sobie, że ktoś nakręci film, w którym kamera będzie podążała w szaleństwie za kreskami, strzałkami, pęknięciach w ścianach, załamaniach obrusu, kulkach, ptakach, kotach, patykach, ustach, itp. O to chodzi w książce - narrator stara się odpocząć w Zakopanem ale nie może - w umyśle tworzy mu się milion schematów, znaków, powiązań, ukrytych znaczeń. Tu Genet gra strasznie teatralnie, nawiązuje do słynnych pisarzy i reżyserów (nie wiem po co, słabe to), Azema drze ryja, można szału dostać. Oczywiście wątki homoseksualne też nie wiem po co. Gubimy tematykę książki, dodatkowo reżyser dodaje od siebie nowe wątki, chciał chyba wskoczyć na inny poziom. Tylko nie wiem na co wskoczył... Coś chciał pokazać ale mu nie wyszło