Jeśli myśleliście, że widzieliście już wszystko, a filmy pokroju ''The 25th Reich'' czy ''Naziści z wnętrza Ziemi'' nie robią na Was wrażenia, to jest kolejny film, który jest tak bezdennie głupi, że aż śmieszny. Okazuje się, że filmowcy postanowili ukarać nie tylko 2. Dywizję Piechoty, ale i 1. się oberwało - ''Horrors of war'' (''Koszmary wojny'').
Fabuła w skrócie: niewyraźni żołnierze z Big Red One uciekają po niewyraźnym lesie przed niewyraźnym niebieskim wilkołakiem (względnie dwoma). Żeby było śmieszniej, dwóch z nich sami stają się wilkołakami. Czyli fabuła nie wznosi się na jakieś wybitnie wysokie loty, powiedziałbym, że raczej spada z tych niskich. Zwłaszcza, że mamy non stop jakieś irytujące retrospekcje i skaczemy po okresach: a to marzec 1945, a to D-Day, a to wrzesień 1944, a to sierpień1944...
Sam film chyba nakręciło dwudziestu kolesi, upojonych hektolitrami wódy i upalonych kilogramami zielska, bo nawet sceny batalistyczne wyglądają jak niszowa rekonstrukcja w Pcimiu Dolnym, w której na raz, po obu stronach, bierze udział może dziesięć osób, a co druga ma broń z trzema pestkami. Zapomnijcie o efektach specjalnych (scena skoku ze spadochronem: mistrzostwo efektów, które pamiętają chyba Medal of Honor: Allied Assault), o pracy kamery czy o oświetleniu.
Aktorstwo? Przecież to są jacyś kompletnie przypadkowi ludzie, których chyba przekupiono darmową wódą do zagrania w tym czymś. Albo zagrożono, że trafią na okładki gejowskiego porno (bo ta gorycz i żal na ich twarzach się wręcz wylewa).
Scenografia? O tak, mistrzostwo: las, ruiny, wycięty z papieru cmentarz. Koniec scenografii.
To może chociaż zgodność historyczna? Takiego wałą! W tym filmie jedyne, co wiadomo, to to, że jest II WŚ, na tym koniec, bo reszta to jakieś kuriozum, od mundurów, poprzez wydarzenia, a na logice kończąc. Kto normalny np. atakuje w pojedynkę samochód opancerzony, stanowisko kaemu i haubicę od frontu, w pojedynkę?
Tak więc, kolejny wspaniały film za nami.