Nie ukrywam, że jestem wielkim fanem Kruka z Brandonem. Tamten film to był klimat przez duże K. Ciekawe co kierowało twórcami remake`u żeby zamienić metalowego muzyka na ćpuna i przegrywa, a fotografkę na jego koleżankę z psychiatryka ? W pierwowzorze para artystów miała swój niepowtarzalny klimat, tutaj miłość rodem z Tworek w różowych dresach wygląda jak farsa. Zawodzi główny antagonista, zasadniczo mimo nabudowanej aury bad guy`a nie stanowi dla Erica żadnego wyzwania. Śmieszą jego ochroniarze, w połowie złożeni z dziadków z siwymi brodami. Twórcy nie potrafią dobrać muzyki do kluczowych scen. Co z tego, że wplatają genialną i ponadczasową Boadiceę Enyi skoro w najmniej odpowiednim momencie. Film ratuje praktycznie tylko scena w operze i świetne zgranie działań Erica z tym co dzieje się na scenie. Finał rozczarowuje oporowo i trudno o większy banał. Brandon przewraca się w gronie jak widzi co zrobiono z jego najlepszym dziełem. Trudno mieć tylko pretensje do Skarsgarda... z takiego scenariusza nawet jeszcze lepszy aktor od niego niewiele by wyciągnął. I kto na litość boską "stworzył" głównemu bohaterowi ten fatalny makeup ?