Chociaż nie znałem jego tytułu to pamiętałem ten film z dzieciństwa. Nie wiem dlaczego, ale najbardziej w pamięci utkwiła mi scena w której księżniczka piecze ciasto miłości, uwiedziony jej iście anielskimi włosami i przepięknym głosie... nie raz próbowałem odszukać nazwę i nic. Minęły lata i gdzieś przypadkiem dowiedziałem się, że moja księżniczka z lat dziecięcych to "Księżniczka w oślej skórze" a dopiero nie dawno miałem okazje obejrzeć tą baśń ponownie i choć upłynęło 15 lat od momentu kiedy widziałem ją po raz pierwszy, to muszę stwierdzić, że nadal jestem nią oczarowany. Pomijając emocjonalne doznania muszę stwierdzić jednak oczywisty fakt-nie jest to ambitne kino, historia przedstawiona jest prosta, banalna, naiwna i zagrana został również w ten sam sposób, no ale w końcu jest to baśń i nie powinno się tu oczekiwać złożoności fabuły czy nadzwyczajnej treści. Po prostu jest to przyjemna i lekka opowieść ubrana w ładną formę, pięknych kreacji i barwnej scenografii, dodatkowo opleciona przyjemną i nastrojową muzyczną nutą. Ten film ma to coś w sobie, a może to tylko zwyczajne dziecięce oczarowanie pozostające gdzieś wewnątrz mimo upływu lat, przy którym ciężko zachować obiektywizm oceny...W każdym razie 8/10