Kto oglądał "Surf's up!" ten wie o czym mówię. W obydwu filmach mamy przedstawioną bardzo podobną historię:
Bohater- młody, z marzeniami, których pozornie nie może zrealizować. W "Surf's up!" jest to pingwin Cody, mieszkający na wygwizdowie surfer, którego rodzina nie rozumie jego pasji. "Kung Fu Panda"- Po, kucharz/kelner/podaj-przynieś-pozamiataj w restauracji swojego ojca-kaczki.
Odmiana losu- bohater dostaje nagle szansę na zrealizowanie marzeń. Cody- startując w wielkich zawodach, Po- zostając Smoczym Wojownikiem.
Trudny początek- bohater ośmiesza się i zaczyna wątpić w swoje szanse. Cody- spada z fali w honorowym pojedynku z aroganckim mistrzem, niepokonanym od 10 lat surferem, Po- obrywa od wańki-wstańki, a potem niechcący spuszcza sobie łomot.
Mistrz- guru i wzór dla naszego bohatera. W "SU!" jest nim Big Z, legendarny surfer pokonany przed 10 laty przez obecnego mistrza. Obecnie zgorzkniały i unikający ludzi. W "KFP" jest to Shifu, dawny nauczyciel Tai Lunga. Po porażce z nim zgorzkniały i unikający emocjonalnej więzi z innymi. Obaj mistrzowie zmieniają się pod wpływem bohatera.
Ostateczne starcie- bohater stawia czoła rywalowi (Tank Evans/Tai Lung) i odnosi zwycięstwo. W jednym przypadku moralne- ratuje przyjaciela poświęcając wygraną, w drugim dosłowne.
Poza tymi podobieństwami (to oczywisty schemat, powtarzany od lat w Hollywood) dochodzi jednak drugi plan i klimat. A ten moim zdaniem jest lepszy w "Surf's up!". Tam bohater zna podstawy, potrzebuje tylko ukierunkowania. Jest nieoszlifowanym diamentem, który wymaga obróbki. A w "Kung Fu Pandzie" mamy totalnego amatora, który w kilka dni staje się mistrzem. Ot tak sobie. Brakuje trochę głębi. Po "Surf's up!" chciałem wskoczyć na deskę i wypłynąć na fale oceanu, ale "KFP" nie sprawiła, żebym chciał nauczyć się Kung Fu czy pojechać do Chin... I to jest moim zdaniem zasadnicza różnica między tymi filmami.