"Łyknąłem" Machine girl i Tokyo Gore Police bez mrugnięcia okiem po czym zacząłem dalej drążyć temat tandetnych gore-horrorów spod znaku skośnookich. Aż w końcu trafiłem na ten film, który wbił mnie w fotel, wprawił w osłupienie i spowodował niemal wysuszenie gałek ocznych, które niezmiernie wybałuszone przez cały seans obserwowały co się wyprawia na ekranie. Już pierwsza scena, w której dziewczyna-wampir obiera ze skóry twarz zombie niczym pomarańczę, po czym wali z dyńki w oskórowaną zombie-czaszkę, która odlatuje by zaraz wgryźć się w twarz drugiego zombie, doskonale obrazuje z czym będziemy mieli do czynienia. Z totalną jazdą bez trzymanki, przy której "Braindead" Jacksona może się schować. Sceny gore przeplatają się tu ze scenkami z liceum, pełnego różnych najdziwniejszych osobowości i subkultur, takich jak choćby klub emo, który organizuje zawody w podcinaniu sobie żył. Niespodziewanie pojawia się tam wampirzyca, próbująca zdobyć serce szkolnego przystojniaka, który jest już "zarezerwowany" przez najpopularniejszą dziewczynę w szkole. W szkolnych zakamarkach zaś czai się zwariowany profesor, eksperymentujący na uczniach. Wszystko to jest okraszone muzyką totalnie od czapy i efektami komputerowymi rodem z końcówki lat '90. Ogląda się to tak ciężko, że musiałem ogarnąć film na dwa razy. Poziom absurdu jest wyśrubowany pod sufit i momentami przebija się jeszcze na dach, sprawiając że raz po raz kręciłem głową z niedowierzaniem. Oglądać na własną odpowiedzialność, grozi trwałym uszkodzeniem zwojów mózgowych...