Ten film to kolejna cegiełka do legendy o pochodzącym z Polski wilkołaku, mozolnie budowanej latami przez Paula Naschy'ego. Legendy o tyle zabawnej, że praktycznie co film dostajemy inne przyczyny przemiany w wilkołaka, i co film nasz bohater - wciąż nazywający się Waldemar Daninsky - ginie. Nie inaczej jest i tutaj. Z tym, że geneza klątwy zostaje przerzucona w czasy X wieku, czyli chyba najdalej, jak się dało, żeby jeszcze można było mówić o Daninskym jako o Polaku. Przy czym tutaj poznajemy jego ojca, Irineusa (naturalnie również granego przez Naschy'ego), który przybył na dwór zachodni z Krakowa, ciesząc się sławą jednego z ostatnich niezwyciężonych paladynów.
No cóż, film jak zwykle jest tak sobie zrealizowany, dodatkowo śmiesząc sekwencjami japońskimi, gdzie - naturalną koleją rzeczy - wszyscy samuraje zasuwają po hiszpańsku. W ogóle wtedy fabuła robi się dziwna, w finale docierając nawet do nawiedzonej świątyni, przez co film wygląda jak worek, do którego wrzucono, co się tylko dało (walka rycerska, prześladowania Żydów w Hiszpanii, tajna organizacja, samurajskie intrygi, seppuku, japońska wiedźma, etc).
Nie wiem, pierwszy czy drugi film tego typu, kręcony według pomysłu i w reżyserii Naschy'ego, może jeszcze był w stanie mnie bawić, ale ten już mnie po prostu zmęczył. 5/10