Latąjace miecze ze Smoczej Bramy

Amerykanizacja chińskiego kina przyniosła mu kilka korzyści. Ot, choćby logiczniejsze scenariusze czy większe dopracowanie. 'Latające miecze' akurat są filmem czysto chińskim, nieskażonym jankeską dłonią... No i dlatego scenariusz jest tak napieprzony, że po 10 minutach zupełnie dałem sobie spokój z próbami nadążania...

Budda
Chrystus
Mahomed
Marekśmierć

jest na co, bo wizualnie podkręcili. Żeby jeszcze ta fabuła trochę lepiej trzymała się kupy. Chiński widz wytrzyma, ruski wytrzyma, polski - ledwo ledwo.

Jest to opowieść o generale z czasów dynastii Ming, Chow Wai-Onie, który walczy z pragnącym władzy eunuchem, Tsao Siu-Yanem w opuszczonej tawernie zwanej Smoczą Bramą.
Ale żeby wygrać to starcie, musi odnaleźć legendarne zaginione miasto zakopane w piaskach pustyni.

Po za scenami walk nie rozumiem o co w ogóle chodziło w fabule tego filmu. Z poszczególnych wątków można zrobić ze 4 filmy :D Na koniec nie wiadomo już kto jest z kim i o co w ogóle oni wszyscy walczyli. Dużo akcji i nic więcej.