Film jest dobry. Może nie fenomenalny, ale dobry. Biografia przedstawiona w zabawny sposób. Charakterystyczne dla bohaterów cechy (głównie Braci) zostały celowo wyolbrzymione, osiągając groteskowy charakter. Film ma klimat, jest bardzo barwny i dosyć specyficzny. Fajna muzyka i tło.
Ukłony dla Hardy`ego. Jeden gościu, a przedstawił dwie zupełnie odmienne postacie. Wiadomo, że dużo zdziałała tu charakteryzacja, ale aktorsko przebił wszystko. Najpierw narwany Ron, żeby zaraz ujrzeć bardziej opanowanego i milszego Reggiego. Mistrz.
Franses może nie wypadła bezbarwnie, raczej poprawnie, ale przy Hardym została po prostu lekko mówiąc przyćmiona.
Historia jako całość lekko wzruszyła mnie (zwłaszcza ostatnie pół h). Jedni mówią tu o filmie gangsterskim itd. Lecz ten film nie opowiada legendy o Kreyach jako jedynie o gangsterach i o ich dążeniu do władzy. To film opowiadający legendę o ich ogólnym życiu (o tym jacy byli, co było dla nich ważne, jak wszystko osiągnęli i jak wszystko stracili), o ludziach, którzy mieli z nimi kontakt i tworzyli razem z nimi tą legendę, wpisując się w nią. Niektórzy mówią, że miał to być film gangsterski, a za dużo tu Frances i całej tej miłości itd. Nie możemy zapominać, że to mimo wszystko film w jakimś stopniu biograficzny, więc miał opowiadać nie tylko o wątku gangsterskim, ale miał też poruszać inne wątki z życia głównych bohaterów, między innymi właśnie miłość Reggiego i Frances. A wątek ten był bardzo kluczowy dla całej historii. To właśnie Shea poróżniła braci, dzięki niej Reggie w jakiś sposób czół się lepszy i nie chciał być taki jak brat. Ona uwydatniła uczucia jakimi darzyli się bracia (zazdrość Rona i lojalność Reggiego względem niego). W trójkę stworzyli pewien łańcuch zależności, walcząc o Reggiego, który był w trudnej sytuacji. Ilekroć zbliżał się do Frances, oddalał się od Rona (i na odwrót). Mimo, iż historia przedstawiona została w filmie dosyć humorystycznie, to w zasadzie to bardzo smutna historia o tragicznych postaciach rozdartych pomiędzy tragicznymi wyborami. Smutne jest tu również to, że Reggie kochał brata naprawdę, czuł się za niego odpowiedzialny. Wyciągał go z każdych kłopotów, nawet gdy miał trafić do więzienia, zabił człowieka i uchronił go przed zakładem psychiatrycznym. Ron natomiast, myślał tylko o sobie. Pozornie kochał brata, chciał go mieć całego tylko dla siebie. Nie chciał się nim z nikim dzielić. Dlatego próbował zbyć Frances, która nagle stała się dla niego zagrożeniem. Nie myślał o jego dobrze lecz o swoim, o tym by to jemu było wygodnie. Nie liczył się z uczuciami brata do Frances. Niszczył jego życie, myśląc, że tak naprawdę wiedział co jest dla niego dobre, a gdy Reggie trafił do więzienia, to nawet nie kiwnął palcem. W dodatku przez niego podupadł ważny dla Reggiego klub.
Jak dla mnie dobrym pomysłem był wybór Frances na narratora. Ona znała braci najlepiej, miała z nimi największy kontakt, wiedziała jaki mieli na siebie wpływ i do czego to wszystko doprowadziło. Wszystkie te wydarzenia były dla każdego bohatera tragiczne w skutkach. Przez to wszystko stracili się nawzajem. Frances straciła Reggiego i życie. Reggie- Frances, a przez to i brata. No, a Ron stracił to o co tyle walczył czyli Reggiego i jego uznanie.
Pod całym tym pozornym humorem w rzeczywistości skrywa się tragiczna, smutna historia ludzi zapisanych w jednej wspólnej legendzie, ujawniająca bądź co bądź ważne wartości. Tak więc na początku było zabawnie, śmiesznie by w końcu powoli wszystko przeistoczyło się w dramat.
Dlatego nie można postrzegać tego tylko jako film gangsterskim, zapominając, iż to biografia ludzi, którzy naprawdę istnieli i przeżyli to wszystko.