Wg mnie postać którą odgrywał Nicolson była dobra i zmienienie na koniec jej ustosunkowania do kobiet było wg mnie zabiegiem psującym oryginalność filmu. Czyli zrobienie takiego amerykańskiego endinga gdzie koniec jest piękny i wogóle brakuje tylko tekstu na różowym tle i żyli długo i szczęśliwie ):P (ble) . Koniec powinien byc taki że ta kobieta powinna się zejść z artystą a tamten kłaść na nich przysłowiowy patyk ;) tak jak to zamierzał na początku. I film skończyłby się śmiesznie i jakoś ciekawiej. A tak poza tym to ten tekst do fanki pisarza którego grał Nicolson był genialny"...odbieram im rozum i logikę i wczuwam się w niego..." czy jakoś tak ale sens chyba zachowałem ;)
No i tu się mylisz. Gdyby film skończył się inaczej, nie miałby żadnego sensu. Całym przesłaniem filmu było to, że ludzie nie zawsze są tacy, jakimi się wydają. Że pozytywne emocje są w stanie wyleczyć wiele problemów. I, co najważniejsze, że każdy może się zmienić i dostać drugą szansę. Zakończenie było takie, jakie musiało być. Zwróć uwagę, że w końcowej scenie Melvin zapomina omijać przerwy w chodniku. To właśnie jest puenta. Zakochaj się z wzajemnością, a zapomnisz o swojej niechęci do świata i niezadowoleniu z życia. Zapomnisz tak głeboko, że nawet odejdą na bok objawy ciężkiej nerwicy, którą uprawiał główny bohater.