Ogólnie dobry film,moim jednak zdaniem zakończenie do d....... no i za duzo przecinków co dalo efekt odwrotny do zamierzonego ,keira nadaje się chyba tylko do jednego gatunku filmów .......
zakonczenie przynajmniej zaskakujace .... przeciez to nie jest komedia romantyczna z happy endem...
Zakończenie jest CO NAJMNIEJ zaskakujące.. a mógł mu w tym tunelu odstrzelić głowę. Kiepskie zakończenie..
film świetny, zakończenie bez sensu, ni przypiął ni wypiął. nie podobało mi się. poza tym ucieli bardzo wątek tej aktoreczki - myślałam, że będzie jakąs znaczącą postacią w tym filmie skoro tak naszkicowali jej postać, problemy, przeszłość a tu ją potraktowali baaardzo po macoszemu co mi nie przypadło do gustu.
Zakończenie bardzo fajne gdyby dodali tam heppy end (coś w stylu: żyli sobie i kochali się we dwójkę długo i szczęśliwie) to chyba bym spawnął. To byłby totalny bezsens i przez to cały klimat filmu by się ulotnił. Ciekaw jestem jak sobie wyobrażasz połączenie ich dwóch światów. Jedyne co mi nie pasuje to motyw samobójstwa przyjaciela aktorki. Po co on zabija tego policjanta a później strzela sobie w łeb?? Czy oni się znali wcześniej, czy główny bohater coś mu o tym gliniarzu powiedział?? Bo wyjaśnienie typu miał zły humor albo że to z powodu tych narkotyków trochę mi nie pasuje:).
na koniec raczej nie strzela sobie w łeb tak jakbyśmy przypuszczali bo po pojedynczym strzale sugerującym samobójstwo za parę chwil padają następne, czyli że strzela do tych dwóch policjantów co szli do niego. ot po prostu świr;)
Faktycznie są kolejne strzały ale nie sądzę by strzelał do tych policjantów by zabić(byli dla niego anonimowi).
To można interpretować różnie:
-dla mnie to też jest swoiste samobójstwo może nie miał odwagi sam pociągnąć za spust albo po prostu nie chciał sam sobie odbierać życia. Dlatego strzela... ale słyszymy jeden wystrzał później dopiero następują kolejne. Według mnie on wiedział jak to się skończy, może nie wyobrażał sobie życia w więzieniu. Dlatego strzela ale strzela w próżnie i oczekuje reakcji ze strony policjantów i taką dostaje. Zwykle gdy ktoś strzela w ich kierunku oni odpowiadają by unieszkodliwić zagrożenie (zabić).
Uwaga! Cała moja wypowiedź zawiera poniekąd spoiler, więc kto nie widział jeszcze filmu, a nie lubi poznawać zakończeń z opisów, niech nie czyta dalej!! Dla mnie zakończenie jednak nietrafione. Nie oceniam filmu po tym "jaki by był, gdyby coś się stało", tylko po tym jaki film, w ostatecznej wersji montażowej, ukazał się w kinie. I to jako całokształt, a nie na podstawie wybranych scen. Absolutnie zajebisty soundtrack, co drugi kawałek w tym filmie to dla mnie hicior. W ogóle świetny klimat filmu. Tylko to zakończenie... Jakieś takie... Nie wiem, być może miało coś symbolizować... Być może to, że Mitchel mógł się uwolnić tylko w ten sposób. A być może jakaś przewrotność losu... A być może po prostu scenarzysta i reżyser nie miał pomysłu... Nie wiem. Mnie takie zakończenie kompletnie wkurzyło. No taki twardy gość, a tu jakiś byle szczyl go załatwia. Nie, bez sensu. Żeby chociaż wyjął spod pazuchy giwerę i wpakował blondasowi kulkę w łeb, taka zemsta za bezdomnego, ostatni czyn przed śmiercią. Pachniało mi w tym filmie Guyem Ritchie, ale to z pewnością nie to. Lock, stock and two smoking barrels to kawał świetnego kina i kawał zajebistej historii, a london boulevard choć ma pewne bardzo interesujące momenty, ma też sporo niedoróbek i takich ciemnych uliczek, w których giną nie wiadomo po co zaczęte wątki. Warto obejrzeć, ale może lepiej wyłączyć tak na 3 minuty przed końcem. Bo na końcu bohater ginie zadźgany przez szczyla, którego szukał od połowy filmu!! (Uprzedzałem, że spoiler)
Właśnie to że ginie z rąk tego szczyla ta swoista ironia losu i jest według mnie świetna. Chwile wcześniej postanawia się zmienić. Zamiast, jak to by zrobił wcześniej rozwalić gówniarza, puszcza go wolno. Mija kilka chwil i ginie z jego ręki.
Do tego w prawdziwym świecie nie ma reguł- możesz być drugim John'em Rambo a giniesz w absurdalnych okolicznościach albo przez chwilę nieuwagi. W dodatku w filmach gangsterskich przeważa taka tendencja że z drogi zbrodni nie ma powrotu tak jest w większości filmów tu przynajmniej reżyser postanowił się tym zakończeniem pobawić.
Ironia losu czy nie, mnie to po prostu zabolało. Polubiłem tego bohatera i chciałem, żeby mu się udało. Jaki miała cel ta ironia losu? Takie gadanie, że w prawdziwym świecie nie ma reguł mnie nie przekonuje. W ten sposób można wytłumaczyć każdy mankament każdego filmu. Co wnosi ta ironia losu, że gówniarz, który wcześniej unika śmierci z rąk Mitchela, sam go potem zakatrupia? Nie pytam o przesłanie, bo nie cierpię poszukiwaczy przesłań w filmach, ot - chciałbym wiedzieć, co daje takie zakończenie? Brak happy-endu? Na litość boską, przecież jego siostra jest zamordowana! Już samo to sprawia, że Mitchel pewnie ryczałby jak bóbr (skoro wcześniej pokazuje się jego wielką miłość do siostry). Można to poprowadzić na milion rożnych sposobów tak, żeby nie było happy-endu, wcale nie mordując głównego bohatera. Mam też doskonały przykład na to, że z drogi zbrodni jest powrót, a nawet całkowity regres: "Historia przemocy" Cronenberga. Mortensen morduje wszystkich i żyje! A zakończenie to wcale nie happy-end. Dla mnie ta końcówka niepotrzebna i całkowicie odbiera mi chęć obejrzenia filmu ponownie.
Jakoś nie wyobrażam sobie tych dwojga i ich szczęśliwego i długiego życia (ona bezustannie śledzona przez media, on rodem z filmów gangsterskich, z bogatą przeszłością; do tego dopiero co dopuścił się kilkukrotnego zabójstwa) a na burzliwe perypetie rozstania i powroty raczej miejsca by nie było (zresztą to też by mi nie odpowiadało zrobiła by się z tego jakaś telenowela). Zakończenie rodem z "Iluzjonisty" mała chatka gdzieś na uboczu pozbawiła by ten film całkowicie uroku i wiarygodności. Ja też wolałbym by przeżył (też go polubiłem) ale jeśli mieli by mi zepsuć film powyższym zakończeniem to wole by zginął. Jak dla mnie powyższa śmierć w swoim bezsensie była lepszym zakończeniem niż ciągnięcie wątku na siłę.
Co daje ta ironia losu? Czemu niby miała by coś dawać? Wokół jest tyle bezsensownej śmierci a ty chcesz koniecznie by ta miała jakiś ukryty sens albo by jej w ogóle nie było. Ludzie ginął z bardziej błahych powodów jak gangsterska i wiodąc o wiele spokojniejsze życie niż nasz bohater. Czemu los miałby być sprawiedliwy, dlaczego wszystko miało by się dobrze skończyć? To że gówniarz zasługiwał na to by go odstrzelić nie jest równoznaczne z karą. Nasz główny bohater (przewartościowuje swoje priorytety, próbuje się zmienić) podejmuje decyzję, nie zna jej następstw. To jest jego decyzja dlaczego odmawiasz mu do niej prawa? Podjął decyzję i został z niej rozliczony, zakończenie prawie:) jak z greckiej tragedii.
Ale po raz kolejny pytam: dlaczego miałoby się to kończyć jakimiś łzawymi scenami Mitchela i supergwiazdy splecionych w miłosnym uścisku w Chateau Marmont? Dlaczego po prostu nie pokazać, jak Mitchel odchodzi? Lub jakikolwiek inny sposób - są ich setki. Wystarczy odrobinę wyobraźni. Zakończenie z Iluzjonisty kompletnie nie przeszło mi przez myśl, to Twój pomysł, ja nic takiego nie sugerowałem.
Czemu miałaby coś dawać? Posłużę się cytatem z filmu "The International" Tykwera: Życie akceptuje najdziwniejsze przypadki, fikcja nie (parafraza, szło jakoś inaczej, ale sens ten sam). Innymi słowy to, że w życiu coś dzieje się bez przyczyny, w dziele fikcyjnym powinno mieć jakieś swoje uzasadnienie. To nie moje wymysły, a wiedzieli o tym już starożytni grecy, skoro powołujesz się na ten przykład. Nie szukam ukrytych sensów, gdzie tak napisałem! Pytam się, co wnosi do tego filmu, do jego bohatera, do fabuły taka śmierć? Wywołuje w widzu skrajne emocje (jak widać) i to wszystko. Westchnięcie z gatunku tych, których wielokrotnie doświadczałem oglądając z różnymi znajomymi Autora Widmo. Tam też McGregor ginie w ostatniej scenie filmu. Ale tam to ma drugie dno - nie wiemy czy to był tylko nieszczęśliwy wypadek, czy też dopadli go agenci CIA i ten wypadek upozorowali. Cały film mówi o teorii spisku, więc takie zakończenie tylko tą teorię pogłębia i zostawia miejsce na różne interpretacje. A tutaj? Wzdychamy, myślimy sobie "no nie..." i czujemy rozgoryczenie, bo ten smark załatwia Mitchela... Gdzie ja odmawiam głównemu bohaterowi prawa do decyzji? Już drugi raz zarzucasz mi coś, czego nie napisałem. Ani raz nie skrytykowałem tego, że Mitchel nie załatwia gówniarza, kiedy ma ku temu okazję. Ograniczam się tylko do krytyki zakończenia. Podtrzymuję moją opinię: zakończenie psuje trochę ogólny odbiór tego filmu. To nie była jedyna możliwa droga, można to było zrobić inaczej.
Autor osiągnął swój cel: zakończeniem wzbudził skrajne emocje. Dzięki temu rodzą się dyskusje:)
Do tego film który jest dobry ale wcale nie jest jakiś strasznie rewelacyjny wzbudza emocje i nie pozostaje bez echa.
Co do setek możliwości zakończenia filmu to tu bym się tak nie rozpędzał. Fakt można go zakończyć na wiele sposobów ale bardzo niewiele jest do przyjęcia. Dla mnie jest dwa i pół:) (bo ich światy się wzajemnie wykluczały i jak dla mnie happy end odpada już na początku). Pierwsze ginie to jak widać nie każdemu pasuje. Drugie, które przeszło mi przez głowę już wcześniej a które podałeś powyżej czyli odchodzi dla jej dobra widząc że razem nie mają przyszłości. Trzeci ale najmniej mnie przekonuje dlatego to pół: próbują odejść ale coś im staje na drodze (np. popełnił jakiś błąd i go złapali; ląduje w więzieniu na długie lata... tu do wyboru kontakt może się urwać lub mogą go podtrzymywać). Reżyser wybrał jak wybrał ja nadal twierdze że nie był to zły wybór.
Dla mnie jego bezsensowna śmierć mimo przytoczonego przez Ciebie cytatu (swoją drogą całkiem fajny, co jednak wcale mnie nie przekonuje że jego przesłanie musi być spełnione:) ) nie musi mieć jakiegokolwiek sensu i nie musi nic wnosić do filmu, może ale nie musi. Śmierć to koniec, umiera i tyle, nie on pierwszy i nie ostatni. Chcesz kontynuacji masz jej widok na balkonie gdy czeka na niego a on się nie pojawia. Wtedy nie wiedziała jeszcze co się stało... ile myśli musiało się jej kłębić w głowie. Masz też wyraz jego twarzy gdy widzi kto zadał cios- ten uśmiech a później jego obojętność wobec chłopaka. Niema żadnych krzyków i przekleństw tylko parę kroków w stronę gdzie chciał się teraz znaleźć.
Dla mnie to zakończenie było najlepszym z możliwych. Przygnębiającym ale najlepszym. Gusta są różne ja raczej nie wpłynę na zmianę Twojego zdania Ty na zmianę mojego też nie:)
Z jednym się zgodzę: toczymy tak burzliwą dyskusję nt. filmu, który wcale jakiś wybitny nie jest (m.in. przez swoje zakończenie ;) ). Co prawda toczymy ją tylko my dwoje, więc znowu aż takiego poruszenia nie wzbudził, ale jednak. Z pewnością każdy twórca chce coś takiego osiągnąć i sie udało. Albo może niepotrzebnie się czepiam, nie wiem. Jak widzę Goliata na ekranie, to ciężko mi się pogodzić z tym, że w ostatniej scenie filmu dopada go Dawid... Może to o to chodzi (bo jak napisałem wcześniej, polubiłem Mitchela). Utalentowany twórca znalazłby jeszcze inne możliwości, prócz tych podanych przez Ciebie, ale nie podejmuję się próby bycia utalentowanym twórcą ;) Poza wszelkimi racjonalnym argumentami nie przekonasz mnie do swojego zdania, bo nie lubię jak bohaterowie, których polubiłem, giną na końcu (chyba się powoli zaczynam powtarzać, więc na tym kończę). Amen.
Mówią że litość najgorszym uczuciem, co się na nim zemściło. Było do przewidzenia że środowisko i przeszłość mu na dobre nie wyjdą. Moim zdaniem dobre zakończenie.
Dodam jeszcze że inne chyba nie wchodziło w grę. Film chce nam powiedzieć "kto mieczem wojuje, ten od miecza..." W końcu Farrell obrywa własnym ostrzem.
Zakończenie fajne, ale czegoś mu brakowało. Jakoś mi te kadry nie pasowały, może jakby go zasztyletowali i poszli dalej a nie że się na niego patrzyli no nie wiem staciło to jakoś swoje tempo i nadawało sztuczności. Ale nie wiem sam, musze obejrzeć jeszcze raz :)
Podobny zabieg jak w Życiu Carlita :)
A swoją drogą nie uważacie, że reżyser się troche inspirował Infiltracją, pod względem niektórych scen i klimatu?
Niedawno oglądnąłem "Historię przemocy" akurat zakończenie było chyba najsłabszym elementem tego filmu. Do tego jest to raczej wyjątek potwierdzający regułę:)
Być może Twój wniosek byłby zasadny, gdyby "Historia Przemocy" miała słabe elementy. Ponieważ nie ma, zbywam go uśmiechem.
Twój wniosek też wywołał u mnie uśmiech na twarzy trochę chyba się z nim zagalopowałeś:) Faktycznie "Historia przemocy" to dobry film, mi także się podobał... Nie było to jednak w nim nic tak rewelacyjnego żeby pisać o nim tak jak Ty napisałeś. Film nieposiadający słabych stron to coś naprawdę rzadkiego ten do tego grona na pewno nie należy ale tak jak napisałeś wcześniej każdy ma prawo do swojego zdania.
Nie chcę w tym temacie wszczynać kolejnej dyskusji o filmie, którego ten wątek nie dotyczy. Zresztą śledząc tok naszych rozmów to i tak by do niczego nie doprowadziło:)
Nasza rozmowa miała nawet zabawny przebieg- w naszych poglądach żadnych zmiany nie zaszły ale pozytywnym aspektem jest to że udało mi się zdobyć "Historię przemocy" i nadrobić tą zaległość.
Dzięki za rozmowę. Pozdrawiam...