Film ten był kiedyś wyświetlany(bodajże w "Ale kino") pod tytułem "Mały książe powiedział".
Jest to dobry ale smutny film. 10-letnia Violette, dziewczynka z nadwagą, ma rozwiedzionych rodziców. Mieszka u ojca, naukowca, który mało się nią interesuje - ma swoją pracę i przyjaciółkę. Matkę która jest aktorką Violette widuje rzadziej.
Pewnego dnia u Violette wykryto glejaka, rodzaj nieuleczalnego nowotworu mózgu. Zostały jej najwyżej 2 lata życia. Ojciec wręcz porywa córkę ze szpitala spod tomografu, gdzie własnie miała badania, jakby chciał w ten sposób uciec przed nieuleczalną chorobą. Razem podróżują ze Szwajcarii przez Włochy do Francji gdzie następuje spotkanie z matką Violette i Lucie, przyjaciółką ojca. Ojciec zdecydował że zamiast dłuższego ale mniej przyjemnego(chemio- i radioterapia, wypadanie włosów itp.) życia zapewnić jej krótsze ale szczęśliwsze - z obojgiem rodziców, spełniających wszystkie jej życzenia. Matka, wylawszy morze łez, też milcząco przystaje na to. Dla Lucie, przyjaciółki ojca, jedynej osoby która zaleca zdroworozsądkowe podejście do rzeczy tj. tradycyjną terapię, nie ma już miejsca.
Violette wie o swojej chorobie i o tym że umrze. Pogodnie godzi się z tym i nawet pociesza ojca.
Na końcu filmu Violette mówi że jest zmęczona i zasypia. Nie wiemy czy jest to zwykły sen czy ...
Film porusza trudny temat unikając taniego sentymentalizmu. Parę pięknych zdjęć np. scena z motylem. Dobra muzyka(Bruno Coulais).
Richard Berry i Anémone w rolach rodziców są świetni ale to Marie Kleiber jako Violette jest najlepsza.
Dobra rzecz.