Pan zwany Mad Max? No nie ma tego Pana, zamiast niego znośna krótko ścięta(dłoń króra leczy;) pani z jajami. Nałożnica z jajami ginie dosyć szybko, co jeszcze potęguje wrażenie totalnie bezpłciowości w tym filmie. Nowy Mad Max to tak naprawdę dwie wielominutowe, praktycznie identyczne, ultrawidowiskowe sceny samochodowej bajecznej rozwałki w słońcu pustyni. Pomiędzy nimi praktycznie nic nie ma. Zero treści, zero aktorstwa, zero krajobrazów, wielkie zero. MIller stworzył to co zawsze chciał zrobić. Wielkie show z zajebistym gitarowym pomysłem grającym do apokaliptycznego dzieła zniszczenia. Choćby dlatego warto iść do kina.