Pewnie leży pomiędzy dwojgiem głównych aktorów, między którymi wbrew wszelkiemu
rozsądkowi rodzi się uczucie. Ale z drugiej strony to co najważniejsze to chyba temat życia i
śmierci, wiary w Boga. Woody Allen na pewno coraz częściej myśli o tym że nadejdzie jego czas,
nic dziwnego że z każdym kolejnym filmem porusza tego typu tematy. Nie wiem tylko czy dobrze
zrozumiałem, ale wychodzi na to, że warto wierzyć. W Boga ,w magię. W rzeczy których nie
potrafimy pojąć bo jesteśmy tylko nędznymi ludźmi z małymi móżdżkami.
Oprócz tego zdecydowanie zakochałem się w zdjęciach i charakteryzacji, co było oczywiście
tylko tłem dla pięknej Emmy Stone. Spodobała mi się już w pierwszym filmie kilka lat temu, miło
wiedzieć że mam podobny gust do kobiet co Woody Allen. Colin Firth nieźle się już postarzał ale
idealnie pasował na pesymistę i niedowiarka. Podejrzewam, że każdy z nas myśli podobnie jak
główny bohater.
Film naprawdę z fajnym przekazem i morałem, zdecydowanie nie jest to film do wielokrotnego
wałkowania i odszukiwania ukrytych znaczeń, ale wart obejrzenia i przemyślenia.
Pozdrawiam.