Allen nie jest moralistą więc szukanie w jego filmach morałów i głębszych sensów mija się z celem. To też nie jest reżyser, który zaskakuje. Porusza czasami, ale zwykle mimochodem. Co do "przydługich dialogów..." to, to niestety nie jest film akcji. Allen, owszem, ma specyficzny styl i długie dialogi są dla tego stylu bardzo charakterystyczne. Wystarczy wspomnieć "Manhattan" albo chociażby "Annie Hall".
Film faktycznie mocno średni, za długi ze słodko-pierdzącym zakończeniem (o ile w Whatever Works byłam je w stanie wybaczyć, tutaj mi w ogóle nie gra).

Nie zgodzę się też ze zdaniem o "grze aktorskiej", bo Firth zagrał świetnie i w zasadzie był jedyną atrakcją w tym obrazku. Co to urody Stone to oczywiście de gustibus, ale w moim odczuciu jej typ wpisuje się bardzo dobrze w ówczesny kanon (pamiętajmy, że akcja dzieje się w latach '20). Mnie najbardziej jednak wkurzyło zakończenie.