ale nie o tym. Film jest niezrozumiany, bo nie wielu chrześcijan ją chyba oglądało, z całym szacunkiem. Wszystkie dialogi są przesiąknięte ideologią Allena, jego antagonizmem do ponadnaturalnych zjawisk, a w szczególności prześmiewczym stosunkiem do Boga i chrześcijaństwa. Czułam się, jakbym słuchała wywiadu z reżyserem. Równie dobrze zamiast Firtha mógł zagrać Woody! Zrozumie ją tylko ktoś, kto wie o co chodzi w chrześcijaństwie. Woody jest świetnym obserwatorem, i pięknie to wszystko po cichutku wyśmiał. Tak naprawdę był to raczej jego filozoficzny wywód upleciony, z pomocą świetnych aktorów, w cuuudowną scenerię i cuuudowny klimat lat dwudziestych. Mimo wszystko polecam, dla koneserów heh :-) B-)
Mimo, że do Allena mam ostatnio jakieś "Ale" to nadal go oglądam. Trudno pomylić jego dialogi z tekstem kogoś innego. Są charakterystyczne i podobało mi się, że tutaj - przynajmniej we fragmentach - był nawet powściągliwy i subtelniejszy w dowcipie. Ostatnio baaardzo zmęczyłem się jego rolą w filmie Torturro "Fading Gigolo" i szczerze mówiąc cieszyłem się na myśl, że zobaczę w "jego" roli Firtha. Trochę miałem wrażenie, że jednak Colinowi nieco uwiera ta postać. Emma Stone też właściwie niewiele zagrała i ostatecznie cały jej urok był... w oświetleniu. Tu zgoda z opinią magika;) W ogóle - pomijając kilka przemyconych światopoglądowych kwestii - same postacie właśnie mnie zmęczyły, przez, co i film wydał mi się mało wciągający i jednak zbyt powierzchowny. W finale film po prostu nic nie przekazuje, a jako rozrywka - też nie zapadnie mi w pamięć. Tak, jakby scenariusz był za szybko napisany i sam film ot tak po prostu nakręcony, aby mieć go za sobą. Allen do wielu lat kręci co roku coś nowego i nie ma w tym już nic odkrywczego, że co film narzekamy na jego jakość lub paradoksalnie wieści się, że to znów "najlepszy Allen od lat" - a jednak... Coś w tym jest.
z całym szacunkiem, ale jeszcze nie oglądałam filmu Allena, który by nie był powierzchowny ;) ale oczywiście nie widziałam ich aż tyle, żeby się wymądrzać. a Collin po Oskarze być może niecierpliwi się rolami, za które nie zdobędzie następnego ;) może uwiera mu też każda, w której musi trochę szybciej mówić ;) ja nie miałam jednak takiego wrażenia, że mu nie wyszło. mi się nawet podobał w tej roli. chociaż od innych "kreacji" różniła go tylko ilość wypowiadanych słów na minutę.
Hmm. Jest to specyficzne kino rozrywkowe, ale czasem jest w nim więcej przesady i dowcip jest mocno na siłę. Ten film w sumie i tak wspominam lepiej, niż rzymski i paryski, ale na pewno najlepiej zapisał się w pamięci "Match point". Niestety często - tak mi się wydaje - łatwiej mu sięgnąć po sprawdzone chwyty. Jego ostatnie próby poważniejsze wychodzą z różnym skutkiem. "Blue Jasmine" również wielkim fanem nie jestem, ale dzięki rolom kobiecym to jednak nieco wyższym poziom, a i film mający trochę miejsca na refleksję. "Sen Kasandry" wg mnie mu nie wyszedł, ale miał ambitniejsze (scenariusz, pomysł) zamiary na pewno;) Dalej również nie do końca udany, ale próba czegoś satyrycznego w "Koniec Hollywood". Także wspominam "Melinda i Melinda", jako coś w rodzaju pięknej katastrofy;)
Colina średnio lubię, jako aktora. Zawsze jednak gra tak... dystyngowanie;) Lubię go czasem w niektórych rolach, gdzie to idealnie się wpasuje. Nie widziałem do tej pory "The king's speech". W tamtym okresie miałem rozwód z kinem i nie nadrobiłem:) Mój faworyt to rok wcześniej "A single man". Zarówno jemu, jak i Moore dałbym po Oscarze;) Uwielbiam ten film, jako całość. "Tinker Tailor Soldier Spy" - wg mnie najciekawszy film szpiegowski ostatnich lat. "Girl with a pearl earing" - ładny, kameralny film. Lubię filmy o artystach;) "Genua" - nie każdemu się spodoba, ale ja zwykle jakoś lubię filmy Winterbottoma, mocno niedocenionego reżysera i swego czasu równie zapracowanego, jak Allen;) Tu u Allena Firth wpierw był... Allenem, a potem śladem "Bridget Jones", "Love actually" itp. ;)
czy Ty doszukujesz się w ostatnim zdaniu intertekstualizmów? jeśli tak, to nie Bridget jest źródłem, a Duma i uprzedzenie. a Love Actually z jakiej paki? :D co do Allena, mimo że śmieszy mnie jego kino to i tak uważam, że jest zbyt pobłażane ;) ale koniec tej dyskusji. prowadzi donikąd :P
Czasem tak jest, że mimo, że nie ma się nic do powiedzenia, nie przestaje się mówić:)
WOODY !? Rewelacyjny "Blue Jasmine" a im dalej tym większe rozczarowanie. Taśmówka bez opamiętania. W pewnym momencie zacząłem czuć się jak nerwowo wykończony robotnik z "Dzisiejszych czasów" Charliego Chaplina. No i wpadła mi "Magia", to zapewne jego ostatnie "dzieło" jakie obejrzałem. Przed stworzeniem tego filmu obejrzał, zapewnie, Firtha w "Jak zostać królem" i postanowił powierzyć mu diametralnie różną rolę. Powierzył mu rolę cynicznego, egocentrycznego dupka odgrywającego zakochanego iluzjonistę - ileż tego już w filmach było ! No i, w przeciwieństwie do roli króla Jerzego, włożył w jego usta słowny wodospad. Zagrał to Firth z zacięciem kałasznikowa - odnosiłem wrażenie, że nie do końca leżała mu ta rola. Słabiutka rola damska. Po tym, kolejnym, filmie Allena postaram się zapamiętać go jako twórcę "Blue Jasmine" - reszta jest bez znaczenia - 4/10 !!!
Z tą różnicą, że "Blue Jasmine" była przecież niedawno. Gorzej, jak komuś się i ona nie spodobała. Dłużej czeka i trochę nie wiadomo już na co;)
nie wiem, czy można porównywać te filmy ze sobą. to zupełnie inna bajka, po co psychoanalizować i jeszcze może zestawiać Zeliga, Blue Jasmine i Magię :P. Poczekajcie na dramat. Wtedy będzie można porównać :P
To, że filmy są z różnych kategorii to nie znaczy, że nie można ich porównywać. One wszystkie wychodzą z pod jednej ręki, ręki tego samego reżysera a niejednokrotnie i scenografa. To on dyryguje całą filmową orkiestrą i jeżeli nad nią nie zapanuje - rozlegną się gwizdy. Bywa jednak też tak, że orkiestra jest mistrzowska a dyrygent bez formy i wtedy też rozlegną się gwizdy. Pozdrawiam !
a co jest takiego smiesznego w chrześcijaństwie? i o co w nim chodzi wg. Ciebie?
hmm. bardziej o to chodzi, że wg. mnie Allen z wiadomych przyczyn kpi ze wszystkiego ponadnaturalnego, w co ludzie mogą wierzyć. Począwszy od magii, wróżek, mediów po wiarę i Chrześcijaństwo. Teoretycznie film wyśmiewa nadprzyrodzone zdolności bohaterki i późniejszą wiarę, objawienie i przemianę Stanley'a. ja widzę wiele odniesień do Chrześcijaństwa i do tego, że wg. Woodiego to tylko iluzja, którą można obalić jeśli ktoś tego naprawdę chce. Tak jak stało się w przypadku głównego bohatera ;)
Nie wiem, czy chodzi mu stricte o chrzescijanstwo, przypominam ze Allen jest Żydem :) Allen w wiekszosci swoich filmow prowadzi dialog wewnetrzny pomiedzy Allenem ateista-racjonalista i Allenem, ktory chcialby, zeby jednak cos tam w gorze bylo. Idealny przyklad -> http://www.youtube.com/watch?v=IFjttC_AGsU. W tym filmie sadzilem nawet, ze Allen przeczuwajac bliski koniec, niczym stara dewotka zaczyna myslec o nawroceniu, ale nudny, przewidywalny racjonalizm wzial gore, jeszcze :) A co do samej przemiany majacej nawiazywac do chrzescijanstwa, nie sadze zeby Allen ja wysmiewal, mam raczej wrazenie, ze w jakims stopniu jej zazdrosci, bo nawet jesli ta przemiana wynika z iluzji, to jednak glowny bohater wraca po niej do zycia, wreszcie zaczyna sie nim cieszyc, ergo staje sie lepszym czlowiekiem.
eh ale czy w życiu chodzi o to,żeby być dobrym człowiekiem? (nie!) stanley uświadamia sobie, że to wszystko to stek bzdur i nieprawda. Wraca więc do swojego starego życia, co nie sprawia, że staje się lepszym człowiekiem - tylko bardziej rozczarowanym niż na początku i bardziej utwierdzonym w swoim światopoglądzie! jest szczęśliwszy, bo się zakochał i odkrył, że miłość jest lepsza niż kierowanie się rozsądkiem. ale to tylko przemawia na korzyść Boga.
Allen wciąż kontynuuje tę polemikę w każdym filmie! (przynajmniej tych, które ja widziałąm). i wciąż nie znajduje odpowiedzi, której szuka. może po prostu nie chce jej znaleźć. musiałby przyznać się do błędu tak samo jak stanley, a to by go zrujnowało.
Watek milosny sobie darujmy, jest sztuczny i kompletnie niewiarygodny, postac kobieca jest nieciekawa niczym ubezwlasnowolniona kukielka (pomijajac caly urok Emmy Stone, wyglada slicznie w tym kapelusiku z broszka na czolku), w ogole w ostatnich filmach Allena postaci sa mocno papierowe. To co mnie interesuje to wlasnie dalszy ciag allenowskich rozterek egzystencjalnych i hipoteza, ze idea w ktora mocno sie wierzy, ktora nadaje sens, uszczesliwia czlowieka (moment, kiedy Staley zaczyna wierzyc, ze istnieje swiat niematerialny, swiat idei i to wszystko co sie dzieje moze miec jakis glebszy sens), moze byc lepsza droga od kompletnego zwatpienia, nawet mimo tego, ze zawsze jest ryzyko, ze owa idea moze sie okazac iluzja. To tak jak z nieuleczalna choroba, mozna oszukac pacjenta i dac mu placebo, zeby wykorzystac sile jego wiary, albo powiedziec mu (prawde), ze jego droga zbliza sie do konca... ktora z tych opcji jest lepsza...
Z całym szacunkiem dla chrześcijan ( ja też jestem chrześcijanką ,ale nie praktykującą), ale treść filmu wykracza poza wąskie myślenie społeczeństwa mniej wykształconego. Jeżeli ktoś interesuje się nauką, pogłębia wiedzą o świecie i wszechświecie to wie ,że nie jest tak jak mówią religie. Religie dają nadzieję nic więcej. Ja oczywiście wierzę w Boga, ale nie takiego na obrazku. To jest coś czego my zwykli śmiertelnicy jeszcze nie rozumiemy. To tak na marginesie. Wyrażam tylko swoje zdanie i nie chcę absolutnie nikogo urazić.
A film mi się podoba, chociaż nie jest to najlepszy film tego reżysera. Zachwyciła mnie bajkowa scenografia, piękne widoki, no i temat bardzo na czasie.
Jako można wierzyć a nie praktykować? Chrześcijanin, którzy nie spełnia przykazań i nie podąża ścieżką Chrystusa to nie chrześcijanin.
A właśnie, że nasz słodki reżyser pedofil w tym filmie zmienia trochę swoje podejście do religii i mitów. Widać wyraźny kontrast między jego wywiadami z lat 70 i 80 a postawą zaprezentowaną w tym filmie. Sceneria raczej cukierkowa a aktorzy faktycznie solidnie zagrali.
No i tu mógłbym lekko polemizować. Przechodzi na stronę, że może to "wcale nie jest takie złe, ale dla mnie i tak śmieszne."