dobry też dzięki pracy kamery (momentami odrealnione, artystyczne zdjęcia) dzięki montażowi, całej narracji w filmie. Ale na razie poruszę wątek, że "nie jest to arcydzieło". Nie uznaję film w całości za arcydzieło, ale w pewnych jego częściach, owszem, jest wybitny. Przestrzegam lekceważących osiągnięcia "Maratończyka": w nas działa coś takiego jak oswojenie się z nowością, którą wnosiły słynne kiedyś dzieła. Epigoni lub nawet twórczy reżyserowie wykorzystywali to, co wnosiły tamte wybitne obrazy i my mieliśmy do czynienia z takimi przetworzeniami lub zapożyczeniami, więc powrót do pierwowzorów czasem nas zawodzi: wołamy, że my to już widzieliśmy. Tak, widzieliśmy, ale POTEM, po powstaniu wybitnych dzieł.
W pewnej warstwie jest to film przesadzony i histeryczny, tak często bywa, gdy Zachód bierze się za temat "nazistów", zwłaszcza gdy Hollywood bierze to na warsztat, czyli środowisko pełne Semitów czujących winę za bierność wobec Holokaustu, kiedy odrzucono nawet wołanie naszego kuriera Jana Karskiego. Ową histerię przez potęgowanie okropności postaci negatywnych bohaterów lub odwrotnie, słodkości pozytywnych, widzimy w "Liście Schindlera" czy nawet w czymś tak rozrywkowym jak w jednej z części serii "Zabójczej broni" (tam, gdzie "złymi" są ci z RPA, stojący na straży apartheidu). "Maratończyka" przesłodzono (poprzez histerię) sceną rozpoznawania przez Żydów Szella w handlowej dzielnicy N. Jorku (swoją drogą naprawdę myślą krętacze z Hollywood,ze tak wielu Żydów uratowało się z Auschwitz i "dzięki pomocy Żydów amerykańskich dotarło do Ziemi Wolności"?). Szell jest tak niesamowicie zły, że na chwilę zamienia się w przeciwnika Supermana, jest nożoręki! Na szczęście dano Olivierowi dobra materię do genialnej gry przezwyciężającej bolszewicki w stylu patos Hollywoodu - surrealizm i dziwaczność tortur, przejawiającą się np.w tym rytualno-liturgicznym pytaniu: "Jest bezpiecznie?"
Dobrze, że raczej trafnie odmierzono siły obu stron, Levy nie jest jakimś wcieleniem Seagala, rozstawiającym złych po kątach, nawet przejawia zwykły ludzki strach, sami zaś "źli" bywają groźni w sposób wiarygodny, wnikają w życie niewinnego Levy'ego tak zwyczajnie - no, owszem, czasem ma się wrażenie, ze nie są do końca dobrze wyszkoleni jak na zakapiorów. Dobrze, że siła zła polega na jego przeniknięciu do całego otoczenia Levy'ego, że wszędzie czaiła się zdrada, na czym polegało kilka zaskoczeń, zmian w toku fabularnym.
Zbyt krótki czas wyznaczono na edycję, więc tu wklejam poprawki, których nie zdążyłem umieścić: ...wnikają w życie niewinnego Levy'ego tak zwyczajnie (z ulicy, z mieszkania - choć akurat ta scena pokazana jest jak u Hitchcocka) - no, owszem, czasem ma się wrażenie, że nie są do końca dobrze wyszkoleni jak na zakapiorów. Dobrze, że siła zła nie polega na sile strzelanin czy bójek, lecz na jego przeniknięciu do całego otoczenia Levy'ego, że wszędzie czaiła się zdrada, na czym polegało kilka zaskoczeń, zmian w toku fabularnym.