Kiedy zdałem sobie sprawę, że performance w MoMA został całkowicie wyreżyserowany, to ogarnęło mnie jedno wielkie zdenerwowanie - lekko mówiąc. Na dodatek takie lajtowe, patetczne podejście do przygotowania tego mnie odepchnęło.
Nie widzę w tej artystce nic specjalnego, nic szczególnego w jej występach. Scenariusz tak zmanipulowany został, aby były łzy? A poźniej to już szło z górki.
Czy możesz wytłumaczyć o co Ci dokładnie chodzi? Z tego co mi wiadomo większość performensów jest wyreżyserowanych, czyli jak u Abramović: jest dokładny plan, co i jak ma wyglądać, ale to, jak zachowają się ludzie - czy będą płakać, czy się uśmiechać to już nie jest kwestia wyreżyserowania. Ja oglądając dokument kilka razy prawdziwie się wzruszyłam i zastanawiam się gdzie jest ta cała manipulacja.
Po prostu zawiodłem się na tym. Poczułem się oszukany - nie aktorstwem, ale sposobem. Oglądając kulisy przedstawienia Marina była taka mhhh bardzo "pewna siebie". Tak jakby czekała tylko na to, aby "nabrać' ludzi. Po prostu cały ten płacz i uczucia są dla mnie nie do przyjęcia - sztuczne.
Chyba za kulisami powiedziała: -Wchodzimy w tym momencie. Usiądziesz wtedy, złapiemy się za ręce.
Jestem pewien, że ten płacz i cała otoczka miała właśnie się odbyć - nie było to niespodziewane, ale wręcz wymagane.
Czy oglądałaś cały dokument, to będzie jakieś 100 minut?
Rozumiem Twoje zdanie, ale mamy jednak odmienny gust.
Oczywiście, że oglądałam cały, w innym wypadku nie zabrałabym głosu. Wydaje mi się, że sam już próbujesz sobie dopowiedzieć pewne kwestie. Nie wierzę też, że nie byłeś z góry uprzedzony, czyli coś w stylu "O, płaczą, to na pewno było zaplanowane". Odtrąciłeś od razu myśl, że może rzeczywiście jest w tym coś głębszego. Twierdzę tak, bo nie pamiętam, żeby w ciągu całego dokumentu padło z jej ust "usiądziesz wtedy, złapiemy się za ręce", czy coś podobnego. Ustalała zawsze kiedy zaczną i jak ma to wszystko wyglądać (stół, krzesła, itp). Dyrygowała sprawami organizacyjnymi, czy estetycznymi, ale to wszystko. Z resztą nawet to nie było potrzebne, bo otoczyła się ludźmi, którzy wiedzieli/wiedzą o co jej chodzi, a przynajmniej tak wynika z tego dokumentu. Rozumiem, że ta forma sztuki nie każdemu pasuje, Marina też może budzić jakieś tam wątpliwości (czy jest artystką, czy też nie) itp, to zupełnie normalne. Jeśli nie "czujesz" tej sztuki to i nie uwierzysz w emocje, która ona wywołuje. To tak jakby ktoś kazał docenić muzykę elektroniczną, kiedy Ty uznajesz wyłącznie muzykę z żywych instrumentów. Coś w tym stylu. :)
Nie chodzi o to, że ja jej nie doceniam. Domyślam się, ile pracy musiała włożyć w ten występ, ile nerwór to kosztowało, ale. Jest jedno ale.
W moim odczuciu ten występ jeżeli miał, dać komuś jakieś uczucia, to Marina i jej chłopak, byli jedynymi osobami, reszta to taka gapka tłumu - ale Ci ludzie nie widzieli kulisów momy, stąd jakby nie sugerować, ale twierdzić - zostali nabrani. I to nie jest sztuka, ani perf ani nic z tych rzeczy (nawet nie znam odpowiedniego nazewnictwa, zwał jak zwał), tylko udawanie.
Jutro ja postawię w centrum handlowym stół, wezmę żonę i się popłaczemy, ale żeby nie było, najpierw wszystko ustalimy, żeby był plan, żeby wszystko się udało.
Nikt nigdy prawdopodobnie nie będzie w niczym dobry, jeżeli na siłę szuka i próbuję wszsytkiego.
Mam wrażenie, że cala ta rozmowa ma podłoże gustolubne, stąd trudno się z kimś spierać. Cały "artyzm" Mariny jest dla mnie jakby śmieszny.
A może to jest tak, że jak się komuś robić nie chce, to sobie wymyśla cięcie na scenie?
Kłamstwo - performens ma ma mieć ogólny zarys, ale nie jest z góry ustalone jakie emocje ma wywoływać. A dla mnie to był komercjalny spektakl autopromocyjny, bo jak inaczej nazwać to że artysta kieruje uwagę wyłącznie na siebie. Na końcu idealnie to zostaje określone, że Marina sprawia że każdemu człowiekowi wydaje się że go kocha, ale ostatecznie wychodzi na to że ona kocha tylko publiczność, więc nie jest zdolna do ludzkiego odczuwana.
"Marina sprawia że każdemu człowiekowi wydaje się że go kocha, ale ostatecznie wychodzi na to że ona kocha tylko publiczność, więc nie jest zdolna do ludzkiego odczuwana" - co za bzdury... w takim razie zarzućmy to każdemu artyście na ziemi, że kieruje uwagę na siebie i kocha publiczność, a nie każdego fana z osobna. Ty byłabyś zdolna do pokochania tych wszystkich ludzi prawdziwą miłością? To nie ludzie zostali oszukani, ani Marina nie jest tworem komercyjnym, tylko Ty w zupełnie inny sposób postrzegasz to co ona robi. I chyba błędny, bo jakkolwiek na to spojrzeć dokument ten nie zasługuje na tak słabą ocenę. Performens to forma wystąpienia, która najczęściej polega na skupianiu uwagi na sobie i tylko na sobie - więc i uczucia nie są, i nie muszą prawdziwe. To tylko kolejna forma sztuki, która albo do kogoś trafia albo i nie. Ja jestem pod wielkim wrażeniem, bo płaczący ludzie w Muzeum Sztuki Współczesnej to raczej niespotykany widok. Jakkolwiek nazwać to, co ona robi - robi to z powodzeniem. I do kogoś trafia, a to chyba najważniejsze. :)
Dlaczego przyznajesz sobie rację jedynej słusznej interpretacji jej twórczości? Już we wcześniejszych komentarzach widać jak próbujesz przeinaczyć przekazywany przez jalopa sens. Czemu zadajesz pytanie czy byłabym w stan ie kochać tych ludzi, skoro ta miłość Mariny to tylko abstrakcja. Czy ona znosi ich na co dzień, czy jest odpowiedzialna za ich istnienie, czy troszczy się o nich? A poza tym sam fakt że wywołuje emocje nic nie znaczy, głupia promocja w supermarkecie czy społeczne przeżywanie też wywołują emocje, a są tylko czczym wybrykiem chwili. Uważam owszem że ma zasługi i dużo dokonała na polu rozwoju możliwości twórczych, bo nie każdy byłby w stanie wytrzymać tak długi czas. Jednak jest to mimo wszystko show, coś co ma chwilowo pobudzać, bo jak wiemy dziś ludzie potrafią kila dni koczować pod sklepem gdy wychodzi nowy iPhone.
Jestem fanką performansu, ale kiedy autor chce coś przekazać ponad siebie, a oni nie dopuszczali nikogo. Sytuacja z wyrzucaniem kobiety, która wzorowała się przecież na Marinie, przelała czarę goryczy...