Znam cały cykl powieści Noah Gordon i uważam je za bardzo sympatyczne (poza "Medicusem z Saragossy", który jest oszustwem, bo nie opowiada o dynastii lekarzy, a na dodatek jest o dupie Maryni, czyli o... tej brzydkiej Inkwizycji dręczącej dobrych Żydów - ideologiczny, wredny banał!).
Film nie tylko nie jest porządną adaptacją (zrozumiałbym skróty i inne sposoby nagięcia powieści do potrzeb kina), ale "swobodną interpretacją", czyli w istocie przeróbką niezłego materiału wyjściowego na MOM, a potem... hamburgera.
No, może ładniutką reklamę Gig Maca z frytkami.
"Sprawność warsztatowa" to za mało.