Ostatnie sceny były szczerze mówiąc najlepsze.
Po cholerę marnować czas na part 1 tego filmu
(wesele?) skoro nie ma ono nic wspólnego z dalsza częścią??...
Wg mnie oglądało się to bez żadnego sensu chociaż zawsze miło popatrzeć na Alexandra :)
aaaaa no chyba że chodzi o "numerek z fasolek' - kto oglądał wie nie będę spoilerowac. :P
Jak w temacie, chyba nie zrozumiałam fenomenu tego filmu i całego nim zachwytu... Jak ktoś ma jakąś solidną interpretacje czemu go tak poruszył to proszę powiedzcie mi co to było...
Za cześć pierwszą daje mu 2
a cześć drugą 6 ...
reasumując...: 4
Oceniam ponieważ oglądałam ze zrozumieniem.
Po prostu nie za bardzo wiem co w nim było poruszającego...
Mnie nic nie poruszyło :)
Pierwsza część jest nawet - według mnie - lepsza! I obydwie części mają bardzo dużo wspólnego. Tak podpowiem - zwróć uwagę, że w drugiej części siostry w sumie zamieniają się miejscami. :)
Jak dla mnie po prostu wychodzi na jaw że obie są genetycznie lekko psycho-fobiczne co prawdopodobnie przeszło pokoleniowo po ojcu i trudnym dzieciństwie.
Pierwsza cześć owszem jest niezła, całkiem całkiem ale ma się do całości filmu...eee...nijak :) Jakby była osobnym wątkiem o np powolnym ale rujnującym życie młodej dziewczynie postępie choroby...czemu nie ?! Ale w spotkaniu z Melancholia...
Druga część Niby jest: "oh te ostatnie emocje towarzyszące wszystkim w chwili nadchodzącego niebezpieczeństwa, które potem okazuje się nieuniknione." Szczerze mówiąc lepiej doceniam właśnie tą część. W gruncie rzeczy zakręcona Justine przejmuje pałeczkę i staje się oparciem .... To bardziej mnie przekonuje
Wesele ma pokazać stosunek melancholika do wszystkich ludzkich rytuałów, miałkość owych i to, że osoba o takim charakterze nigdy nie będzie szczęśliwa, jest na tyle oderwana od świata a zarazem lekająca się utraty szcześcia, że sama je niszczy. Cała uroczystość pokazuję, że mimo tego iż ludzie starają się rytuałami zapełnić pustkę w swoim życiu, to tak na prawde nie mają one najmniejszej wartości.
Również nie rozumiem fenomenu Melancholii, co nie jest równoznaczne z tym, że nie rozumiem filmu- po prostu nie przemówiła do mnie apokalipsa wg św Triera. Z w/w filmem jest podobnie jak z "Drzewem życia"- są bardzo dobrze zrobione technicznie, jednak po godzinie masz ochotę puścić "SYMBOLICZNEGO" pawia. Właśnie przesyt symboli ciągnie je w dół, dodając im sztuczności.
Zgadzam się. Mimo, że walory artystyczne do mnie przemawiają, sam film nudny "jak flaki z olejem". No dałam rady dokończyć tego "arcydzieła", dlatego też ocenię(?) jak obejrzę.
Ja Triera już w Antychryście nie łapałem i niestety tą Melancholią podtrzymał tendencję. Ja mam prostą metodę oceniania filmów. Jeśli po maksymalnie półgodzinie mnie nie zaciekawi, to daję sobie spokój. Kinomaniacy tzw. ambitni mogą zarzucać mi prostactwo wedle uznania, za stary już jestem żebym się tym miał przejmować, sam zresztą przerabiałem takie zachwycanie się mdłymi obrazami o niczym i ponownie się na to nie nabiorę. Smęcenie o tym, że na koniec coś tam cudownie spuentowano to jakieś nieporozumienie. To tak jakby iść na obiad, na pierwsze dostać pomyje, na drugie starą podeszwę, ale za to deser byłby cudowny. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć film powolny, ale z sensem, to z ostatnio oglądanych polecam Another Earth. Amerykanie nawet kino niekomercyjne potrafią zrobić tak, że...
Strasznie się cieszę, że nie jestem sam, który nie do końca umie znaleźć fenoment w tym filmie. Już myślałem, że będę go musiał oglądać jeszcze raz, może coś przegapiłem. Gdyby nie końcówka filmu to byłbym strasznie zawiedzony.