PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=547745}
6,9 82 tys. ocen
6,9 10 1 82381
7,6 57 krytyków
Melancholia
powrót do forum filmu Melancholia

Spodziewałam się absurdalnie dużo po tym filmie, i nie jestem zawiedziona, ale momentami von Trier przeginał. Wiem, ze wielu z was nie podobała się pierwsza część - mnie wręcz przeciwnie. Niezwykle precyzyjnie została nakreślona destrukcja Justine. Wzięła ślub z mężczyzną na którym jej nie zależało. Zgodziła się na wesele, chociaż nie czuła się komfortowo, i tylko pogarszała i tak niezręczną sytuację. Unieszczęśliwiała siebie, a do tego "piekła" własnego zabierała pozostałych.

Potem pałeczkę przejmuje Claire - niezwykle dobrotliwa, acz przerażona pani domu. I ona nie zaprząta sobie głowy myślami o tym, co jest dobre a co złe. Claire chce tylko przetrwać, chce pozostać w swoim idealnym świecie.

I tak się na głos teraz zastanawiam po seansie - o co Larsowi chodziło? O świat bólu, zła i szarości, który tylko w zetknięciu z nicością nabiera piękna? O lęki odbierające nam siłę, paraliżujące umysł, oraz upragnione pojednanie ze śmiercią, pojednanie dające spokój duszy.

Melancholia momentami mnie nudziła - przyznaję film odrobinę za długi. Jednak całość mimo wszystko wywarła na mnie dobre wrażenie. bo na prawdę rzadko, wręcz wcale, reżyserzy mają odwagę od początku do końca realizować swoją wizję. Rękę Larsa von Triera dało się odczuć w każdym ujęciu, a brawurowa Dunst i Gainsbourg, dołożyły dwie skrajności, kontrastujące i nadające polotu.

Na pewno warto to zobaczyć i przemyśleć.

ocenił(a) film na 6
Madame_Rose

Moim zdaniem Larsowi chodziło o to co zwykle, czyli o to, żeby widzowie zastanawiali się o co mogło mu chodzić,heh.

Główni bohaterowie jego filmów to nietypowe osoby o nietypowych zachowaniach, nietypowo postrzegające świat. Reżysr po prostu przedstawia różne zjawiska. Można je interpretować na tysiące sposobów i rozwodzić się nad nimi godzinami.
Ważne jest to jak publika odbiera i interpretuje film, a nie "co autor miał na myśli?".

użytkownik usunięty
XxXxxEVeRaxxXxX

Smutni jesteście, sceptycy ( sorry evera, że odpowiadam akurat tobie, ty się do nich chyba nie zaliczasz... tak wyszło :). Przypominacie trochę Krzysztofa Vargę i jego pełen bezprzesłankowego żalu felieton o Melancholii swego czasu. Varga zarzuca Trierowi m.in. to ( a to jego główny zarzut... ), że jest ... nieczystym manipulatorem, że dopuszcza się brudnych formalnych zagrań na naszych uczuciach.... czyli zarzuca mu wszystko to, na czym zasadza się etos i racja istnienia reżyserii oraz kina w ogóle. LOL.
Czy w La Stradzie jest wiele więcej niż taka gra na uczuciach... czy Visconti w Białych Nocach nie gra na uczuciach... czy Chaplin nie grał na uczuciach...
czy bycie reżyserem nie polega w wielkim stopniu na perfidnej grze na uczuciach?? brzmi jak truizm, ale nie dla Vargi, krytyka filmowego (sic!).
MNÓSTWO CIEKAWYCH TROPÓW INTERPRETACYJNYCH ZNALEŹĆ MOŻNA W WYWIADZIE Z TRIEREM, KTÓRY JEST NA OFICJALNEJ STRONIE MELANCHOLII. english only.Niemniej polecam pomyśleć samemu, albo pogrzebać na tym forum we wcześniejszych postach. Ciekawy był wywiad z prof. Mikołejko nt. Melancholii, ale raczej tylko ciekawy - bo moim zdaniem pan ów mierzy Triera złą miarą. Chrześcijańską, a Trier nie da się tak monokryterialnie ująć.
Od siebie dodam - sprawdźcie idee Gesamtkunstwerku Wagnera, obczajcie symbolikę jaskini w mitach ludów Północy/germańskich, Obrazy Myśliwi na śniegu i prerafaelickie.
Ale najpierw zastanówcie się sami.

Mówienie ogólnikami nie uratuje tego filmu, który mimo ogromnego potencjału zawiódł, zacznę od najoczywistszego głównej postaci, Dunst mimo widocznych starań nie podołała tej roli i zamiast zagrania nihilistki walczącej ze swoja podświadomością i znużonej w melancholijnej zadumie, Kirsten zagrała apatyczną, aspołeczną i zblazowaną kobietę. To niszczy mi cały obraz filmu, co więcej brakuję mi tam jakiegoś mocnego wydźwięku, takiej kropki nad "i" do której przyzwyczaiłem się u von Tiera, po za tym odszedł od swojego stylu, nie narzuca nam emocji a raczej ich nie kreuje jak miał w zwyczaju. Oceny postaw poszczególnych bohaterów, ich krytykę pozostawia nam, może coś nam sugeruję ale jak dla mnie za mało wymownie.

Sledz136

no i co dużo mówić, wieje nudą:(

Noo - wreszcie ktoś ładnie podsumował tekst Vargi, który mnie osobiście wkurzył jawną hipokryzją. Tak jakby Varga nie grał na uczuciach czytelnika. A "Melancholia" w przeciwieństwie do innych filmów von Triera wydaje mi się filmem wyjątkowo szczerym i zarazem wyjątkowo jednoznacznym, chociaż osadzonym na przewrotnej tezie, że koniec świata (tudziez śmierć) może być straszna tylko dla tych, którym jest za dobrze na tym świecie. Zas melancholicy z tej konfrontacji wychodzą zawsze bardziej zwycięsko.

ocenił(a) film na 10
Gerard_Polanski

z konfrontacji ze śmiercią wszyscy wychodzą tak samo- martwi:)
to tak żartem bo rozumiem że miałeś na myśli w jaki sposób zachowujemy się przed śmiercią...

zarazzapomnelogin

Właśnie o to chodzi. W obliczu śmierci postać grana przez Kirsten Dunst patrzy o wiele trzeźwiej i racjonalniej, niż jej siostra. Można z filozofią von Triera się nie zgodzić, lecz nie zmienia to faktu, że zrobił chyba najpiekniejszy film w swej karierze.

ocenił(a) film na 7
Gerard_Polanski

Może postać grana przez Dunst akurat tak się zachowuje w obliczu zagłady, bo jej osobisty świat dawno legł w gruzach. Nie możemy zapomnieć, że to osoba z głęboką depresją, ona patrzy na świat trochę inaczej niż jej "normalna" siostra. Podoba mi się u Triera jak ukazuje ludzką psychikę, bez upiększeń, po prostu taką jaka jest.

ocenił(a) film na 10
biedroneczka_90_8

w obliczu zagłady zrobiła się wręcz niepokojąco radosna.. i w końcu zrobiła czarodziejską grotę- wcześniej jakoś nie mogła sie na to zdobyć bo pewnie musiałaby się za długo zajmować siostrzeńcem zamiast leżeć i śmierdzieć.. wiem że spłycam okrutnie, ale jej bohaterka była dla mnie irytująca i ekstremalnie egoistyczna. Dlaczego niby jej sposób na pożegnanie ze światem miał byc lepszy od picia wina na tarasie? Tak czy siak by umarli. ok- znajduje jedno wytłumaczenie- siostra nie była przekonana czy to słuszne i sama nie wiedziała jak chce zginąć, natomiast 'grota' przynajmniej dostarczyła radości dziecku.. czyli jednak Justine miała w tym wypadku rację, co i tak w znikomym stopniu zmienia moje o niej zdanie.. jej depresja mnie nie przekonuje, ale nie jestem psychiatrą więc może to jednak wiarygodny obraz tej choroby..

ocenił(a) film na 7
zarazzapomnelogin

Zrobiła się radosna bo dla niej świat był zły, cieszyła się na jego koniec. Według mnie jej depresja ją trochę usprawiedliwia. Miałam praktyki na oddziale psychiatrycznym, tam spotkałam się z osobami chorymi na depresję i z przykrością muszę stwierdzić, że osoby te są kompletnie niezrozumiane przez świat "normalnych". Dla nas ich zachowanie jest irytujące, nie rozumiemy dlaczego wolą być bierni i apatyczni zamiast stawiać czoła codzienności. Myślę, że tak samo większość odbiera Justine bo nie do końca zdają sobie sprawę z tego co dzieje się w tej chwili w jej głowie.
Jak dla mnie niezrozumiałe jest to, dlaczego jej siostra dopuściła do tego aby znalazła się w takim stanie, przecież gołym okiem widać, że dziewczyna nadaje się tylko na leczenie.
My raczej nie oceniamy czyj sposób na pożegnanie się ze światem był lepszy, tutaj chodzi o to kto sobie lepiej poradził w tej sytuacji, Claire może i pomysł miała dobry, ale okazał się nie trafiony dla jej syna i siostry, którzy od zawsze doskonale się rozumieli. Trier chyba chciał pokazać tutaj, że człowiek poukładany i "normalny" nie koniecznie potrafi radzić sobie w ekstremalnych sytuacjach.

ocenił(a) film na 10
biedroneczka_90_8

chyba właśnie też przez to że nie była leczona jej choroba wygląda na fanaberię. nie wyobrażam sobie tak totalnego braku reakcji gdyby ktos bliski przez kilka dni nie był w stanie wstać z łóżka.. jeśli znasz się na psychologii to powiedz czy reakcja Justine jest prawdopodobna- tzn czy depresja kliniczna jest w stanie samoistnie ustąpić- bo przecież obserwujemy że im bliżej Melancholia tym Justine ma się lepiej..

ocenił(a) film na 7
zarazzapomnelogin

Może nie jestem specjalistą w dziedzinie psychologii, ale z tego co miałam na psychiatrii to depresja kliniczna a zwłaszcza w takim stanie jak u Justine raczej sama nie przejdzie. Zresztą według mnie ona nie ozdrowiała, jej stan uległ chwilowej poprawie, co w depresji może mieć miejsce, poza tym zbliżająca się do Ziemi Melancholia miała swój wpływ na przyrodę co za tym idzie na człowieka i jego zachowanie również.

ocenił(a) film na 10
Gerard_Polanski

tak to prawda- inspiracje estetyczne pierwsza klasa, film urzeka wizualnie. Oniryczna scena kiedy Justine leży nad strumieniem naga, podglądana przez siostrę, to jak obraz prerafaelitów.
Ale mierzenie się z własną śmiercią to moim zdaniem nie jest konkurs i nie ma dobrego sposobu na umieranie- ocena jest przywilejem żywych, zaś czy umierasz z krzykiem czy uśmiechem na ustach- dla samego zainteresowanego jest to raczej drugorzędne. a Justine moim zdaniem miała dużo tylko postanowiła to olać, a może nie potrafiła się przywiązać... na 100% miała jakąś wewnętrzną usterkę, która nie pozwalała jej żyć bo wszystko to marność nad marnościami..

ocenił(a) film na 10

z mojej strony rozczarowanie Melancholią nie wynika z małej ilości tropów interpretacyjnych i symboli, ale raczej z tego jak nieudolnie i nachalnie zostały użyte... większy dreszcz egzystencjalny odczuwam oglądając obrazy Bruegel'a niż film Von Triera. Może jego poetyka nie do końca do mnie trafia.

ocenił(a) film na 9
Madame_Rose

Dla mnie zastanawiające było, dlaczego Justine wraz z upływem czasu i przybliżaniem się Melancholii do Ziemi, czuła się coraz lepiej? Reprezentowała osobę pogodzoną ze swoim losem?

ocenił(a) film na 6
Lavanya20

Pogodzoną ze swoim losem i w dodatku poniekąd zadowoloną z tego, że koniec świata będzie także końcem jej niepowodzeń. Ogolnie to zachowywała się jakagby miała wszystkow d..pupie.

ocenił(a) film na 7
Lavanya20

Ona sama powiedziała, że "życie na Ziemi jest złe" więc czuła swojego rodzaju ulgę, że to zło w końcu będzie miało swój kres.

ocenił(a) film na 9
Madame_Rose

może chodziło mu o to, że świat jest po prostu do dupy ?:-)

może chodziło mu o to, że ludzie tacy jak Justine - nieco nierozumiani, wypaleni - lepiej znoszą koniec świata, bo go akceptują, nie uciekają od niego. a może wręcz się go nie obawiają, bo czekali na niego całe życie ? ;-)

wydaje mi się, że Justine w pierwszej i drugiej części jest dokładnie tą samą osobą. w pierwszej tylko musi stwarzać pozory, że jest wszystko w porządku. wydaje mi się, że von trier uczynił z niej, albo chciał zrobić wrażenie osoby, która przy całym swoim pesymiźmie, zdołowaniu będzie jednocześnie osobą najlepiej postrzegającą świat. ona jako jedyna zgaduje liczbę fasolek, i jako jedyna wyczuwa zagrożenie ze strony melancholii. ona po prostu wiedziała, że nastąpi koniec świata. tylko ona potrafi się temu poddać, bo niczego nie traci, bo niczego nie ma.

to tak jakby, w gronie przyjaciół była jedna osoba, która nie widzi. i w skutek pewnych wydarzeń, wszyscy tracą wzrok. wtedy wszyscy żyją na tych samych warunkach a najlepiej w nich czuje się ta, która niepełnosprawna była najwcześniej.

w jak zostać królem też była podobna sytuacja. colin firth przestał się jąkąć, jak nie słyszał swojego głosu.

von trier porównał po prostu dwa światy. i tylko w tym drugim (pod tytułem Claire) Justine czuła się dobrze. natomiast jej siostra osoba do tej pory świetnie zorganizowana, rozsądna kompletnie ześwirowała ;-)

ale to tylko moje zdanie.

ocenił(a) film na 7
paniczBartosz

A może chciał pokazać, że to ludzie są "do dupy"? Pokazał zakłamanie bogatego światka, które stwarza tylko pozory, nie ma w nim prawdziwości. Wydaje mi się, że scena, w której panna młoda oddaje mocz na pole tenisowe (którym tak przez pół pierwszej części podniecał się jej szwagier) pokazuje jaki brak szacunku odczuwa ona w stosunku do tego obłudnego środowiska. W pierwszej części możemy domyślić się też co mogło być przyczyną depresji Justine- według mnie chore stosunki z matką i ojcem. Wydawać się mogło, że jedyną osobą która tak na prawdę ją kocha jest siostra, która zresztą kilkakrotnie powiedziała do niej "Czasami Cię tak bardzo nienawidzę". Wydaje mi się, że jest jednak odwrotnie, Claire tak nienawidzi swojej siostry, że aż ją kocha - jej zachowanie ją irytuje, myślę, że nie rozumie swojej siostry .Jej świat jest tylko z pozoru idealny, w rzeczywistości jest bardzo samotna, nikt nie rozumie jej obaw.
Reżyser pokazuje, że człowiek "normalny" nie potrafi poradzić sobie w ekstremalnej sytuacji, przecież to właśnie chora na depresję Justine otoczyła opieką siostrę i jej synka gdy Melancholia zderzyła się z Ziemią.
Uważam, że dzięki temu filmowi widz mógł dostrzec jak stan umysłu może wpływać na nasze życie. Melancholia była dwa razy większa od Ziemi, reżyser zobrazował z jakim ogromem musi zmierzyć się osoba depresyjna w trakcie swojej choroby i jak bardzo jest niezrozumiana przez otoczenie. Myślę, że każdy z nas powinien zadać sobie pytanie jakie emocje wzbudzała w nas Justine? Czy odczuwaliście empatię w stosunku do niej? A może denerwowała Was swoim zachowaniem?
Jak już pewnie zauważyliście tylu ilu jest użytkowników forum tyle teorii na temat sensu tego filmu. Myślę, że to właśnie było zamierzeniem reżysera, zmusić nas do przemyśleń na temat ludzi, świata, jak również wczuć się choć trochę ( o ile to możliwe) w świat ludzi z depresją, jak bardzo destrukcyjny wpływ na ich życie ma Melancholia i z jakim brakiem zrozumienia się spotykają.

To jest również tylko moje zdanie, cieszę się że w tym temacie nikt się nie obraża tylko dlatego, że ktoś myśli inaczej. Oby tak dalej.

paniczBartosz

Być może raczej chodzi o to, że to własnie ona jedyna widziała wcześniej (jak sama powiedziała "wie o pewnych rzeczach") i wiedziała co się stanie stąd jej melancholia, a nie odwrotnie, że "była jedna osoba, która nie widzi. i w skutek pewnych wydarzeń, wszyscy tracą wzrok. wtedy wszyscy żyją na tych samych warunkach a najlepiej w nich czuje się ta, która niepełnosprawna była najwcześniej." I jej pogodzenie ze zdarzeniami nie wynikało z melancholii tylko odwrotnie, śiadomość tego, co ma się zdarzyć powodowała tę melancholię, tę niewiarę w sens czegokolwiek. I moim zdaniem można to interpretować szerzej łącząc 1szą część i z drugiej rozmowę Justine z siostrą, kiedy siostra prosi ją, żeby wypiły na terasie lampkę wina przy końcu świata. Siostra chciałą "zrobić to jak należy", a Justine zdawała sobie sprawę i z nieuchronności końca, ale i z absurdu i bezsensu tego co chciała zrobić siostra. Połączenie z 1szą częścią polega na tym, że Justine nie może mieć normalnego życia wiedząc o tym, co się stanie. Wiedząc o bezsensie takich działań w obliczu nadchodzącego nie może niczego udawać, nie może i nie chce po prostu "robić czegoś jak należy", bo jakie to ma znaczenie właśnie w obliczu nieodwołalnego końca. I w tym kontekście można ten koniec interpretować jako śmierć, bo przecież reżyserowi nie chodziło o zderzenie planet i po prostu koniec swiata. Justine wiedziała o tym totalnym bezsensie i takim zbliżąjącym się nieuchronnie końcu i dlatego ślub był tylko próbą, próbą takiej normalności jakiej chciała Claire pijąc wino czekając na koniec świata. Sceny były rozciągane, żeby pokazać, że ten koniec to nie szybkie uderzenie, że to przychodzi. Powoli, I że to czekanie nań nas kształtuje o nim samym wiemy. SKarjnie idąca interpretacja ujmując w prostych słowach pozwoliłaby nawet stwierdzić "po co pić wino, przecież zaraz koniec świata=po co brać ślub lub robić cokolwiek i mieć z tego coś więdzej niż tylko udawanie skoro nasz własny koniec jest nieuronny. Totalny nihilism. Albo potwierdzenie porady "mniej wiesz lepiej śpisz":)

Mam nadzieje, że ktoś się z tym zgodzi, mimo że wypowiedz nieco chaotyczna, ale po co inna...

ocenił(a) film na 8
Madame_Rose

Ja także spodziewałem się wiele po tej produkcji... i przez pierwszą połowę zastanawiałem się po co to wszystko? Przez pierwsze pół seansu chodziło mi tylko po głowie jedno... jak bym oglądał Bergmana (z jednej strony to wielki plus bo) mało komu udaje się złapać taki poziom a z drugiej to miałem wrażenie że oglądam podróbkę "szeptów i krzyków". Jednak gdy zaczęła się druga część wszystko nabrało sensu ale także dwojakiego... Przypomina mi się recenzja jednego z redaktorów filmwebu który piszę że w drugiej cześci starsza siostra traci spokój jakim odznaczała się na slubie siostry za to młodsza ze spokojem przyjmuje do wiadomości że nastapi koniec świata, że to on jest tą opanowaną. Tak wielkiego błędu w profesjonalnej recenzji dawno nie widziałem. Dla mnie to jest tak banalne że wcale nie trzeba tu wielkiej interpretacji wprowadzać zeby zrozumieć bo to widać jak na dłoni że... w momencie końca świata Justine jest spokojna bo dla niej koniec świata nastapił z momentem zakończenia się wesela, nie była jakoś wielce opanowana tylko po prostu było jej to obojętne to co bedzie dalej. Tak samo jak jej starsza siostra która miała gdzieś jej wesele (dlatego była opanowana a raczej obojętna) i bardziej w całą impreze angażował się jej mąż a końcem świata była dla niej zwykła śmierć. Wniosek z tego taki że "koniec świata" dla każdego następuje się w innym momencie. Podkreślam że jest to moja interpretacja i ja to tak odbieram nie znaczy to że tak jest i musi być bo być może się mylę jednak dla mnie przekaz wygląda właśnie tak, jak powyżej napisałem.
Melancholie momentami, zwłaszcza na początku oglądało się bardzo cieżko ale film jak dla mnie genialny przekaz... a znając życie jeśli von Trier bedzie bawił się w swoje interpretacje tak jak to robi David Lynch (czyli nie da się zinterpretować jego filmu bo tylko on zna prawdziwy przekaz) to niech każdy odbiera jego filmy na swój sposób, tak jest o wiele wygodniej i każdy bedzie miał coś dla siebie.

ocenił(a) film na 9
___ice___

kazdy ma prawo do swojej opinii ,blablabla itd ;-)

to tak słowem wstępu. ok, zgadzam się.

jednak w twojej interpretacji (uzytkowniku Ice) znalazla sie rzecz, która w mojej ocenie nie miała w filmie miejsca.
wydaje mi się, że koniec świata dla Justine nie nastąpił w momencie zakończenia się wesela. w ogóle takiego nie było(konca swiata). nie można chyba nazywać czegoś, czego się chce końcem świata.

koniec świata, osobisty koniec świata to raczej jakaś osobista klęska, jakaś beznadziejna porażka, może jakaś sytuacja bez wyjścia.
w mojej ocenie, justine świadomie olewała całą tą weselną okoliczność, olewała tych ludzi, czasami próbując to tuszować miłymi uśmieszkami ;-) cały czas przed wszystkimi udawała. siostra dobrze o tym wiedziała, jak i dobrze znała justine. w koncu ja ostrzegła w pewnym momencie, aby sie powstrzymała od robienia scen.
no i jeszcze spoznila się 2 godziny na wlasne wesele, kompletnie sie tym nie przejmujac ;-) ktora kobieta, zachowalaby taki spokoj wrecz obojetność w takim momencie ?;-P ale to juz sprawa drugiego rzedu.
jej sie po prostu juz wtedy nie chcialo. najchetniej pewnie w ogole by przyszla na wlasne wesele.
dlatego moim zdaniem, koniec wesela nie byl jej osobistym koncem swiata. byl raczej w moim mniemaniu zrzuceniem pewnego ciezaru. takim szczerym przyznaniem sie, co naprawde o tym wszystykim mysli.

takze w mojej opinii koniec swiata dla wszystkich bohaterow w filmie byl jeden, o czym napisalem we wczesniejszym poscie.


co nie zmienia nadal faktu, ze to tylko moje zdanie.
chociaz tym razem jestem nieco ;-o.

ocenił(a) film na 8
paniczBartosz

Tak... no to dlaczego dostała tak wielkiej depresji? Co?
Jak by tak "zlewała" to powinna potem znalezc sobie jakies fajne zajecie i żyć pełnią życia bo udało jej się wyrwać ze świata który jej nie odpowiadał, a tu nagle taka depresja nad tym się zastanów

___ice___

Nie zlewała dej danej sytuacji. Zlewała wszystko. Bo inaczej się nie da mając śiadomość nadchodzącego końca. Picie wina przed końcem świata jest absurdem, bo po co po co to robić nawet jeśli zostało nam pare minut. Tak samo branie slubu czy robienie czegokolwiek innego w obliczu nieuchronności końca życia. Uświadomienie sobie nadchodzącej śmierci (to nie musi być pare minut, chodzi o to do czego zmierzamy i wiemy, że nas nie ominie gdyby nie wiem co) nie pozwala na życie pełnią życia a tym bardziej na zajmowanie się tym, co nazywamy po prostu "sprawami". A jeśli tak sie robi to to właśnie można uznać raczej za udawanie.

ocenił(a) film na 7
___ice___

A mi się wydaje, że koniec świata u Justine nastąpił wraz z końcem jej "normalności" czyli wtedy, gdy zaczęła się jej choroba. PaniczBardosz napisałeś, że nie można nazwać czegoś ( czyli końca świata) końcem świata skoro się tego nie chce, Justine nie zawsze była chora, wydaje mi się że ona chciała końca świata w dosłownym tego znaczeniu, natomiast jej duchowy koniec świata już dawno nastąpił.

ocenił(a) film na 9
biedroneczka_90_8

napisalem, ze: "nie można chyba nazywać czegoś, czego się chce końcem świata."

ale w zasadzie mam podobne zdanie. a wlasciwie to jest ono takie samo ;-)
przynajmniej jesli chodzi o to ze :
"nie zawsze była chora, wydaje mi się że ona chciała końca świata w dosłownym tego znaczeniu, natomiast jej duchowy koniec świata już dawno nastąpił."

a film - nie potrafie powiedziec czemu - coraz bardziej mnie intryguje. (mimo, ze nie przyjmuje do siebie innej interpretacji niz wlasna :p)

Madame_Rose

Kilka moich refleksji świeżo po seansie. Justine identyfikuje się z Melancholią (planetą). Jest całkowicie odrealniona od świata i jednocześnie ma potężny ładunek destrukcyjny.. Jej siostra, Claire, pełni rolę planety Ziemi. Dwie siostry jakże różne, jednak zmierzają ku sobie, zarówno w przenośni planetarnej i w rzeczywistości. Na koniec mamy wybuchową mieszankę strachu, który łączy się ze stoickim spokojem. Moim zdaniem w całym filmie liczy się tylko to odniesienie planet do sióstr. Wszystkie pozostałe obrazy schodzą na plan dalszy. Ciekawy obraz, jest nad czym pogłówkować..

ocenił(a) film na 7
1mariusz1

Jestem pod wrażeniem waszej dedukcji. Jeden film, a tyle różnych wniosków, którym nie sposób odmówić wiarygodności. To też świadczy o uniwersalności Melancholii. Nie jest obrazem zatrzymującym się na pojedynczej tezie, lecz szeroko otwera drzwi przed wieloma poglądami końcowymi.

Spróbuję - choć nie mam pewności, że mi wyjdzie - spiąć dotychczasowe interpretacje:
1) Justine, jako postać całkowicie destrukcyjna, to ucieleśnienie błędów tego świata, klęsk i niedomówień. Ofiara uwolniona od bycia "normalną", przez co wyrozumiała dla zagłady. Wykazuje siłę, w sytuacji przerastającej pojęcie ludzi funkcjonujących w zblazowanym otoczeniu. Potrafi udźwignąć ciężar zagłady, bo zagłada sama w sobie, jest dla niej wybawieniem.

2) Natomiast Claire mogłaby być mną, mogłaby być wieloma kobietami. Ona usilnie walczy o zwyczajność, spokój, rutynę. Niespodzianki znosi trudno, i choć kocha siostrę, jej wybryki przeżywa, bo to ją rani. Jej koniec świata, to koniec wartości, racjonalności, bezpieczeństwa. Lubi wybiegać w przyszłość, lubi być gotowa na ewentualne konsekwencje. Scena z tabletkami, pamiętacie? Nie chciała być nieprzygotowana, walczyła o resztki poczucia kontroli nad własnym życiem. I potem to potwierdza, gdy w obliczu nieuchronnej katastrofu, zabiera Leo, i próbuje opuścić posiadłość. czuje się dobrze w wyreżyserowanej scenerii, w przeciwieństwie do Justine nie lubi improwizaji, bo schematy znane, to dla niej najlepsze schematy.

Coś dodacie? Bo zdaję sobie sprawę, że jeszcze wiele brakuje. ;)

Madame_Rose

No to jeszcze kilka słów na obronę mojej hipotezy. :)

Justin uosabia "Melancholię" dosłownie i w przenośni. Jest w filmie kilka ważnych kwestii, w których podkreśla się że Justine jest nieomylna. Wie ile fasolek było w butelce. Później wyraźnie podkreśla, że nie ma innego życia we wszechświecie. Wie też doskonale o tym że zagłada jest nieunikniona. Tyle, że w jej przypadku to nie jest zagłada. Jest to nowy początek po długiej wędrówce. W pierwszej części filmu, Justin jest bardzo depresyjna. Mota się nie mając celu, podobnie jak planeta, która rzekomo ma minąć Ziemię i dalej trwać w kosmicznym letargu. W drugiej części gdy wiemy już o kolizji planet, jej postawa jest już całkiem odmienna, można by powiedzieć oczekująca na nowe życie, koniec letargu.

W przypadku Claire, mamy sytuacje odwrotną. Spokojna i opanowana w sytuacjach gdy, nie dochodzi do ostrych konfrontacji. Dobrze sobie radzi z pozycji dystansu do zagrożeń. Natomiast w drugiej części filmu, gdy mamy już obraz świadomości krytycznego rozwiązania, widzi w nim tylko śmierć. Jest wyraźnym uosobieniem Ziemi, skazanej na zagładę.

W filmie ścierają się tu dwa bieguny, dwie różne osobowości, ciepłe i zimne masy powietrza. Z tego musi powstać katastrofa.
Von Trier daje nam wybór, z jakiej perspektywy chcemy zobaczyć to ostateczne rozwiązanie. Czy uznać to za koniec, czy za początek? Bo i koniec i początek filmu, obrazuje to samo zjawisko, tylko z innego punktu widzenia.

ocenił(a) film na 9
1mariusz1

W kwestii Justine, zauważyłem dokładnie tą samą kwestię jeśli chodzi o jej wszechwiedzę co jednocześnie wręcz przeraża - jedyne życie we wszechświecie które przestanie istnieć, za którym nikt nie będzie tęsknić. W jej kwestii jest jeszcze jedna istotna rzecz która rzuca się w oczy, a mianowicie - przypomina mi ona miejscami Grace z Dogville, jest osobą od której wszyscy wszystkiego wymagają - ożeń się, uśmiechaj się, wymyśl slogan, nie spieprz wszystkiego. I właśnie w odniesieniu do tego nasuwa mi się analogia finałowej sceny z Dogville i przemówienie Justine o wszechświecie - które w obu przypadkach są destrukcyjne.

ocenił(a) film na 8
1mariusz1

Świetne są Wasze interpretacje; poniekąd zgodne z moimi spontanicznymi przemyśleniami tuż po filmie. Ja każdą z części filmu odebrałam w innym wymiarze: pierwszą bardziej linearnie, z melancholią ukazaną "słownikowo" i "definicyjnie" jako depresja, smutek istnienia, krzyk przyjmujący formę balansowania na krawędzi i prowokacji (zachowanie głównej bohaterki: 'na jak wiele mogę sobie pozwolić, aby zmusić innych do rekcji'). Druga część w mojej ocenie jest znacznie bardziej metaforyczna - melancholia-planeta, synonim zagłady. Co z tego obrazu wynika? Von Trier wyraźnie pokazuje, iż żadna z sióstr nie była szczęśliwa i nie potrafiła czerpać z życia pełnymi garściami. Nurzając się w swoich 'melancholiach' obie zgubiły sens tego co 'tu i teraz'. Pytania: Czy można być szczęśliwym wobec świadomości nieuchronnego końca? Czy da się tą świadomość ignorować i żyć mimo niej? Być może taka świadomość odziera każde istnienie z jakiegokolwiek sensu? A może wręcz przeciwnie - nie warto żadnego istnienia marnować na 'melancholię', bo koniec i tak nadejdzie...? A co jeśli melancholia jest jedynym rozwiązaniem, odpowiedzią, ocaleniem... przynosi spokój po burzy, wyrozumiałość po buntach i akceptację po szarpaninie z życiem, takim jakim ono jest?

ocenił(a) film na 9
Madame_Rose

Jakie warunki sa konieczne by rozwinac pelnie i szczescie , nadac sens lub #bezsens# w zyciu ? Dla jednych sensem jest zalozenie rodziny dla innych wypatrywanie konca swiata i upajanie sie ta wizja . Co daje sile a co ja odbiera , takie pytania zadaje Von Trier w Melancholi

ocenił(a) film na 3
Madame_Rose

Jak interpretować "Melancholię"?
Myślę, że wprost.
Film ukazuje fragment życia kobiety, która osiąga wszystko. Pod postacią uroczystego ślubu, na którym bohaterka otrzymuje awans w pracy, Von Trier w banalny sposób pokazuje obraz szczęścia . Drugoplanowi bohaterowie także w życiu są spełnieni. Mąż siostry "jest nieprzyzwoicie bogaty"; potężna rezydencja, no i to 18 dołkowe, zasrane pole golfowe, którym tak się szczyci. Zmanierowana życiem matka. Takich ludzi, jak ona, nie kształtuje bieda. Kelnerzy, pracodawca itd. itp.
A co do tego w kontrapunkcie? Zbliżający się koniec świata!!!
Film ukazuje dwie postawy ludzkie. Pogodzenie się z bezsensem życia, małością spraw ziemskich i nieuchronnością śmierci, oraz materialną uzależnioną od pieniędzy i splendoru.
Pytanie z filmu, dla mnie, wynika jedno. Jak żyć, aby być gotowym na śmierć, która jak wiemy zawsze przychodzi za wcześnie. Kto lepiej zniesie jej nieuchronność?
Ogólnie, film banalny. Podany w psychologiczno - fantastycznym tyglu, w którym autor stara się zamaskować trywialność przesłania.

ocenił(a) film na 8
ocenił(a) film na 9
___ice___

oczywiscie, ze tak. przeciez to tylko potwierdza i zawiera w sobie to co do tej pory zostalo napisane.

gdyby chodzilo tylko o dwie postawy zyciowe, to bylaby to wlasnie kanapka ze smalcem, lub bulka z maslem.
kwestia jest tylko taka ,ze wszyscy tu uczestniczacy w dyskusji nie zgadzamy sie, lub tez czesciowo zgadzamy sie co do niuansow, zwiazanych wlasnie z tym pogodzeniem sie wobec zblizajacego sie konca swiata.
bo kazdy stara sie znalesc powody wobec takich wlasnie - dwoch skrajnych postaw. np ktos poruszyl nawet temat konia, ktory dwukrotnie o ile pamietam, zatrzymal sie w tym samym miejscu.

takze przyznaje ci rację, ale w rozwinieciu tematu inni byli od ciebie ciekawsi ;-) nawet jesli ocieralo sie to o nadinterpretacje.

ocenił(a) film na 8
paniczBartosz

Może i ciekawsi ale po co przesadzać, symbolika konia, symbolika zegarka czy limuzyny... to nie lektura szkolna żeby ją rozkładać na czynniki pierwsze. Wiele jest filmów które składają się tylko z symboli ale po co sobie tym wszystkim zaprzątać głowę. Lubie filmy z przesłaniem i drugim dnem ale... tak jak mówiłeś ty i ktoś wyżej o tym zatrzymującym się koniu to pomyslałem sobie "po h**" tak się czepiać każdego szczegółu, nie lepiej się skupić na jednym torze i głownym problemie? I jednak zostane przy tym co mówiłem wcześniej. Niech każdy ma swoją interpretacje bo raczej do porozumienia nie uda się tu dojść.

ocenił(a) film na 9
___ice___

ja nie mowilem o koniu. ale ogolnie ok ;-)

po prostu odnioslem wrazenie, jakby kanapka ze smalcem odkryla cos szczegolnie rozniacego sie od innych wypowiedzi. stad pojawienie sie mojego ostatniego postu.

ocenił(a) film na 3
paniczBartosz

Tu nie ma nic do odkrywania. To jest papka dla snobów. Pseudoartyzm.

ocenił(a) film na 9
kanapka_ze_smalcem

Czym jest ten film ? hmmm abstrakcją , obrazem malowanym ni filmowanym . Czy oglądając abstrakcyjny obraz zastanawiamy się nad jego sensem ?Nie , raczej nad przesłaniem , szukamy treści . Taki jest ten film , jak obraz .
Oglądając go , trzeba czasem wyłączyć logikę , albo ją ograniczyć by nie przesłaniała nam obrazu i piękna . Nie chodzi czasem o doznania intelektualne , a zmysłowe . Film subtelny , wysmakowany bardzo obrazowy .Nie łatwo taki znaleźć :) Film z całego serca polecam , ale nie da się go od tak oglądać . Pozdrawia Atos

ocenił(a) film na 3
atos8

Polecam Petera Greenawaya. Tam jest właśnie to, oczym piszesz. A ten film ma niewiele z tym wspólnego. To jest zwykły kicz.

ocenił(a) film na 7
atos8

Gratuluję wspaniałej wypowiedzi, z którą w pełni się zgadzam :)
Ten film jest "czymś" więcej. Jak dla mnie perełka wśród filmów.
Polecam oglądać samemu, w ciszy i skupieniu.

ocenił(a) film na 9
Hydrolyzed

Oj tak , to jeden z tych filmów które ogląda się samemu lub z kieliszkiem wina albo miodu pitnego . Ten film każdy zinterpretuje inaczej . I to jest piękne . A film zaskakuje już od prologu , który jest malowniczy i lekko psychodeliczny .Hydrolyzed <żółwik>

ocenił(a) film na 7
atos8

Tak jak powiedziałes film raczej nie wniósł jakiegos wielkiego psychologicznego przesłania ale obraz, uczucia i co najważniejsze ta muzyka to elementy dla których warto obejrzeć ten film. Jakby jeszcze go trochę skrócić to byłoby jeszcze lepiej - bo co tu dużo mówić trochę było za dużo przedłużonych scen które trochę nudziły. Mimo to jak powiedziałem film na plus szczególnie pierwsza częsć i końcówka drugiej mnie zaskoczyły pozytywnie :) Pozdrawiam :D