Początek zapowiadał się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Trzymał mnie w gotowości i niepewności do momentu, gdy potwór z mgły zaatakował kolesia w magazynie (ten co grał w American Pie, ten rudy). Od tego momentu film dla mnie prawie do samego końca był jedynie tanią produkcją klasy B. Wystraszyłem się w dwóch miejscach: w momencie, kiedy jeden z uwięzionych zamierza jeść skrzydełko kurczaka, siadając przy workach, przy szybie, kiedy nagle uderza zmutowana mucha oraz w aptece jeden z kolesi uderza w wiadro. Więcej strasznych momentów nie odnotowałem.
Opętana baba wywiera złe wrażenie na całym filmie. Ok, spoko, niech będzie kilka momentów w filmie, kiedy to zdesperowana zaczyna bredzić, gadać o końcu świata, itd. Ale w filmie jest tego zdecydowanie za dużo! Gada i gada, aż mi się nudno zaczynało robić i miałem dosyć. Jak już raz skończyła swoją kilkuminutową przemową, myślałem że się przymknie, to ona znów zaczynała swoje... dobrze, że nie przetrwała długo.
Co do muzyki, nie ma jej tak naprawdę dużo, jedynie świetny motyw, gdy odjeżdżają jeepem spod sklepu i później ten sam utwór, gdy przechodzi przez drogę ten wielki stwór - to na mnie zrobiło również wrażenie.
A te samobójstwo...? Sorry, ale o co kaman w ogóle?! Skoro wiedzieli, że im się wcześniej czy później skończy paliwo, to po kiego wyłazili ze sklepu? Zupełnie poroniony pomysł. Twórcy jak już chcieli zostawić żywego jednego bohatera, to mogli wyeliminować resztę poprzez walkę ze stworami, a nie w tak bezsensowny sposób. Sorry, ale ja to bym siedział w tym samochodzie, aż umarł z głodu, a nie chciał popełnić samobójstwo. Koleś jeszcze swego dzieciaka zabił - ciekawy, który rodzic by tak samo postąpił? Zenua. Końcówka zupełnie bezsensowna.
No i ciekawe co wojsko zrobiło z tymi wszystkimi potworami, że tak nagle wszystko zniknęło?
Jak dla mnie, to tani pseudo horror klasy B, gdzie twórcy zasłaniają się, że został napisany na podstawie książki Stephena Kinga. Jak dla mnie, 5/10.