Muszę przyznać, że zakończenie zmiażdżyło mi jaja, w życiu nie spodziewałem się czegoś takiego.
"I z tego co się orientuję to Ripley (tak się piszę?) szła po małą po to by nie stałą się karmą/wylęgarnią dla obcych (jakże dziwnie kojarzy mi się to z mgłą) a nie dlatego, że pała wielką miłością do niej i żyć bez niej nie może. Polecam oglądnąć ten film jeszcze raz, a żeby było łatwiej i krócej to samą wspomnianą scenę."
Miałem nic już nie odpisywać, ale to co wyżej napisano jest po prostu zabawne heh:) To, że Ripley szła po małą, by ta nie stała się "karmą/wylęgarnią dla obcych" niweluje fakt, że ją kochała, powiadasz?? To ja Tobie radzę się zastanowić nad tym co piszesz, bo chyba nie pojmujesz, jak śmiesznie to brzmi. I w dodatku to ja Tobie polecam dokładne obejrzenie filmu jeszcze raz, bo chyba coś przeoczyłeś (albo nie oglądałeś wersji reżyserskiej). Jest tam wyraźnie powiedziane, że rodzona córka Ripley umarła na Ziemi w dość podeszłym wieku, co wynika z faktu, iż jej matka podróżowała w kosmosie w komorze hibernacyjnej, dzięki czemu czas nie płynął dla niej tak samo jak na naszej planecie. Co za tym idzie, podczas spotkania Ripley z Newt, ta pierwsza przelała swoje matczyne uczucia na dziewczynkę. Rola Sigourney Weaver wyraźnie to pokazuje i jeżeli tego nie zauważyłeś to, nie gniewaj się, empatia Ci szwankuje i to ostro;) A czepianie się, że Ripley podczas wspomnianej sceny z królową obcych co i rusz spoglądała w przepaść rzekomo (wg Ciebie) po to, aby rozważyć możliwość skoku jest również głupotą i świadczy o tym, że albo nieuważnie oglądałeś film albo go nie pamiętasz. Czemu? Ano temu, że najzwyczajniej w świecie Ripley wypatrywała Bishopa i jego środka transportu (statek powietrzny/myśliwiec/jak zwał tak zwał), który miał na nią czekać, ale który być może zginął wskutek walącego się "kompleksu". Ot i całe wytłumaczenie, które Ty nieco pokręciłeś po to tylko, żeby pasowało do "wyśmienitego" zakończenia "Mgły". Eh...
Co do śmierci poprzez zastrzelenie...
Ok, zgodzę się, że będąc na miejscu bohatera "Mgły" w tak skrajnej sytuacji, proszony przez ludzi dorosłych, którzy wolą umrzeć szybko niźli zostać rozerwani na strzępy (a to nie szybka śmierć?;P), prawdopodobne jest to, że mógłbym ulec ich namowom i zgodzie na taki czyn. Ale...w żadnym wypadku nie potrafiłbym uśmiercić swojego dziecka, dziecka, które trzymałem na piersi i które na niej spało, dziecka, które karmiłem i chowałem i chroniłem za wszelką cenę, aby mu się krzywda nie działa! No pomyśl człowieku, jak mógłbym wykończyć swojego syna, który byłby dla mnie ważniejszy niż moje własne życie?? Nie wiem dokładnie co bym zrobił, ale z pewnością bym go nie zastrzelił (być może zasłoniłbym go swoim ciałem i ciałami innych, martwych już osób). I proszę, nie tłumacz mi po raz n-ty, że taka śmierć jest lepsza, bo nie ma czegoś takiego jak lepsza śmierć. Jest może śmierć szybsza, mniej bolesna, ale śmierć oznacza koniec życia, koniec egzystencji, koniec wszystkiego (przynajmniej "tu i teraz", bo nikt z nas nie ma pewności, czy "tam" istnieje). Ja nie "kupiłem" filmu Darabonta. Początek, jak już wyżej napisałem, był intrygujący, ale sam początek i muzyka to trochę za mało. Film nie miał po prostu klimatu zagrożenia, tego czegoś, co reprezentował w/w "Alien: decydujące starcie". Nie podobały mi się także efekty, rażące sztucznością, jak i zachowania ludzi w tym filmie (że o grze aktorskiej poza Marcią Gay Harden nie wspomnę). I nic na to nie poradzę. Możecie wieszać na mnie psy, bluzgać mnie itp., itd., ale i tak mojego zdania nie zmienicie w tym względzie (jak i ja pewnie Waszego). Tej całej dyskusji zapewne by nawet nie było, gdyby nie to, że moje zdanie na temat głupiego, nierealnego i nielogicznego zakończenia kogoś zapewne obraziło. Choć przyznaję, że rozwaliły mnie komentarze specjalistów nt. "eutanazji" i tego, z jakąż to łatwością uśmierciliby własne dziecko.
Bez odbioru...
Popieram Jupitera. Zresztą....ciekawa jestem czy swoje dziecko chore na raka albo inny syf też byś drogi Karki zastrzelił? Po co ma się biedaczysko męczyć, jak go coś zżera od środka... To też jest swego rodzaju robal, czyż nie? A jakoś ludzie, którzy są chorzy albo mają chore dzieci nie chcą tak szybko umierać, chociaż wiedzą, że ich stan jest beznadziejny. Był taki przypadek jakiś czas temu, facetowi brakowało kasy na życie - zabił dzieci i siebie... Ldzie nie powinni tak łatwo się poddawać, nasi dziadkowie i pradziadkowie przeżyli powstanie, wojnę, obozy, roboty przymusowe, okupację, "pałowanie" (nie wszyscy przeżyli ale jednak). Każdy z nich miał nadzieję, że koszmar się skończy. Więc po co się poddawać przedwcześnie?
ja już też bez odbioru, i tak każdy myśli i pisze co chce mamy "demokrację"
Choroba i stanie się wylęgarnią potworów to dwie różne rzeczy. Będąc chorym można mieć nadzieję na wyzdrowienie, można wierzyć, że będzie lepiej, pomimo beznadziejności swojego położenia. Gdyby ojciec zabił dziecko nieuleczalnie chore, oczywiście nie pochwaliłbym tego czynu.
Ale czy chciałabyś patrzeć, jak Twoje dziecko cierpi, zżerane od środka przez robaki, które wychodząc z jego ciała przyczynią się do cierpień innych? Nie wiem, jakbym ja się zachował, czy strzeliłbym do dziecka, ale nie możemy mówić, że czyn głównego bohatera był zły, tudzież mało realny. Nikt z nas nie wie, jak my byśmy reagowali. Łatwo dumać przed komputerem, gorzej gdybyśmy to my mieli decyodwać w takiej sytuacji.