Obejrzałem, bo dawno niczego horrorowatego nie oglądałem, a i brakowało mi jednego tytułu do topu Darabonta. Sam tytuł trzy lata temu zebrał po dupie od recenzentów, ale dziś opinię ma niezłą – ot, przeciętniak. I tym w sumie jest.
Główny bohater ma fetysz rysowania Clinta Eastwooda. Matce naturze nie podoba się takie zachowanie, więc wściekła wzięła i dmuchnęła w drzewo tak, że wybiło okno w salonie – a dla niepoznaki zrobiła tak z całym miasteczkiem. Nikt niczego się nie domyślił, a wszyscy jednogłośnie nazwali to burzą stulecia. Trzeba wymienić się ubezpieczeniami („drzewo sąsiada rozdupczyło moją szopę!L”), a na wszelki wypadek trzeba uzupełnić zapasy. Całe miasteczko pobiegło więc do supermerketu (tzn. w USA jest to mały sklep). W tym samym czasie do sklepu wbiega okaleczony dziadek krzycząc, że nadciąga mgła, która rani. Wszyscy wpadają w panikę, barykadują i czają się, obserwując rozwój wypadków.
Większość akcji rozgrywa się właśnie w sklepie. Jest w nim tłum ludzi, ale liczą się tylko jednostki - główny bohater, który pierwszy dostrzega zło we mgle i stara się przetrwać, bo odpowiada też za swojego syna. Fanatyczka, która wszystkich wkurwia pod niebiosa (doceńcie grę słów). Sprzedawca w sklepie, który umie strzelać i pomaga ile tylko może. Czarnuch, który pierwszy wpada na pomysł wyjścia ze sklepu. Wszyscy oni coś reprezentują – przeważnie fakt, że ludzie to idioci, starający się nawzajem zapakować w schemat. A im gorszy schemat pasuje, tym lepiej. A różnią się tylko tym, że jedni działają, a drudzy przeszkadzają w działaniu pierwszym. Ot, kupa frajerów z nielicznymi wyjątkami: babcia była najmądrzejsza – w scenie ze sznurem rzuciła Davidowi szmatkę, a w aptece trzeźwo podpaliła dezodorant. Najgorsza jest oczywiście postać fanatyczki, którą zbudowano w tak schematyczny sposób (ot, matka Carrie też taka była. Albo matka Bobby’ego), że tylko jeden cel mógł mieć King na myśli tworząc ją. I znowu mu się udało. Dobrze, że w dvd można przewijać.
Inne zalety filmu to na pewno zdjęcia (z ręki). Efekty specjalne też dobre. Jest tu sporo błędów, ale ich wymienianie graniczy ze spojlerami. Najbardziej dobił mnie fakt, że oni cały czas musieli się o coś przewracać. Nie chodzi o robienie hałasu, ale o sam fakt – jeśli nie jest nagromadzone 100 świecących żarówek na metr kwadratowy, to oni już nic nie widzą i cały czas o coś zahaczają. Wg Darabonta to widać normalne.
I głupie zakończenie, mające wywołać głupie uczucia w oglądających. Mgła opada w sekundę i nagle się okazuje, że można było poczekać te 3 sekundy. Ale nie. Nie!!!*. ;(
5/10
*http://www.youtube.com/watch?v=zG0ZvLYzOb4&feature=related