Jak na Franka Darabonta, twórcę takich dzieł, jak 'Skazani na Shawshank' i 'Zielona mila', to bardzo słabiutko. Ba, nawet bez tej świadomości jest marnie.
Nie czytałem literackiego oryginału Stephena Kinga, więc nie będę tu porównywał, wyliczał co Darabont zrobił źle, odsądzał go od czci i wiary za zmarnowanie potencjału opowieści itd., jednakowoż muszę przyznać, że byłem bardzo niemile zaskoczony. Ale od początku.
Do niewielkiego amerykańskiego miasteczka nadciąga mgła, ale nie żadna tam zwyczajna mgła, tylko złowroga siła, dzięki której, albo raczej: przez którą na wierzch wychodzą najgorsze strony ludzkiej natury (co to było te mackowate potwory, to już sam nawet nie wiem). Przez większą część seansu zastanawiałem się czy aby Darabont nie nakręcił tego filmu tylko po to, żeby dokopać katolikom, bo ich obraz w postaci tej starej, zrzędliwej baby, jest tyleż ponury, co strasznie przejaskrawiony i tendencyjny. No trudno, to się da od biedy znieść, ale dlaczego przez cały seans wieje z ekranu nudą? Umieszczenie akcji 120-minutowego filmu w jednym praktycznie miejscu, to w połączeniu z brakiem inwencji, chyba nie jest najlepszy pomysł. No i w dodatku Thomas Jane kompletnie bez formy. Nie polecam.