Naziwsko Franka Darabonta nigdy nie wywoływało mojego podniecenia. "Skazani na Shawshank", film obwieszczony jednym z najlepszych obrazów lat 90-tych, też jakoś jakoś mnie nigdy nie grzał. "Zielona mila" to już w ogóle przereklamowany i zaledwie przyzwoity twór. "Majestic" nawet nie widziałem i nie sądzę, by było czego żałować.
Jaka więc jest "Mgła", jego najnowszy film? Otóż nawet jak na Darabonta jest... za słabo. Co prawda nie przychylam się do tych straszliwie negatywnych opinii, ale zachwytów też nie będzie.
Założenia filmu są świetne, aż zainteresowało mnie opowiadanie. Niestety wykonanie już nieco gorsze. Thomas Jane jest tak beznadziejny, że nie wyobrażam sobie nikogo gorszego w tej roli, ja nie wiem czy ten Darabont już oślepł i ogłuchł na starość, że go nie wywalił z planu po piętnastu minutach... To jest jakieś karykaturalnie żenujące. Końcówka też przez niego leży i kwiczy. Pozwólcie, że nie opiszę swego śmiechu, gdy słyszałem te jego krzyki na koniec. Reszta obsady też nie zachwyca, "wyróżnić" jeszcze należy chłopczyka, grającego syna Jane'a (chciałoby się powiedzieć 'jaki ojciec, taki syn'). Wyróżnia się tylko Marcia Gay Harden, która niby trochę przeszarżowała, ale chyba tak miało być. I również przyznaję, że ucieszyłem się, gdy zakończyła swój żywot ;)
Ogólnie rzecz biorąc, to z tej historyjki można było więcej straszenia wyciągnąć, a przede wszystkim więcej sensowniejszych treści. Wątek sekty potraktowano niestety troszkę po macoszemu, a moim zdaniem można było interesująco ten wątek rozwinąć.
Podsumowując: Nic nowego, ale można było zrobić z tego świetny horror. Wyszło tak raczej średnio, więcej tu śmiechu niż strachu, zwłaszcza dzięki tragicznemu wręcz występowi Thomasa Jane'a. A zakończenie, to jakiś żart, tym bardziej w jego wykonaniu. Ciekawe, jakie było w opowiadaniu, bo nie posądzam Kinga o aż taki brak pomysłów.
Można obejrzeć dla paru w gruncie rzeczy zabawnych scenek gore, ale komputer czasem (niestety) straszy, ale tego można było się już domyślić po zwiastunie.
Moim zdaniem Darabont mógł właśnie podłapać bardziej ten (jak ty to nazywasz) "antyreligijny" wątek, ale on raczej wolał pójść na łatwiznę. Poza tym brakuje mi tu jakiejś gry psychologicznej, większego skupienia na bohaterach i ich wyniszczaniu się nawzajem. Darabont chyba pokapował się, że ma zbyt słabą na to obsadę i uczynił atrakcją tego filmu te wszystkie potworki, które atrakcją tak naprawdę nie są.
No nie wiem... Moze i mogl, ale i tak od pierwszej minuty, od pierwszej akcji z mackami jest to analizowane... Od smierci tego mlodego pracownika sklepu. Scena z prawnikiem i jego niedowierzaniem sprawila, ze sam zaczalem watpic w to co widzialem. Pozniej kiedy wszystko zaczelo sie klarowac i ludzie rzeczywiscie zaczeli wierzyc to raczej nie bylo mozliwe inne poprowadzenie wydarzen. Jedna nawiedzona, morderstwa i zwalanie winy na zwyklego zoldaka to chyba i tak duzo. Brakuje mi tylko pozostalych zywych ze sklepu w ciezarowce pod koniec filmu i ich blagalne spojrzenie w strone Tomasa. Nie wiem czy powinienem to pisac, ale juz sie zaopatrzylem w DVD z wycietymi scenami i tam jest troche wiecej watkow. Jest scena z matka, ktora proszac bezskutecznie o pomoc wraca sama do domu. W kazdym badz razie jest tego wiecej na plytce, a w kinie to nie bylo puszczane. W ogole mam wrazenie, ze czesto scena byla urwana tak jakby nagle przeskoczyli z watku na watek...
Ciekawe jest to co mówisz. Co prawda oceny to pewnie znacząco nie poprawi, ale jeśli są jakieś brakujące minuty, to chętnie to obejrzę. Trzeba tylko poczekać na wydanie DVD.
Obejrzałem film bez tych bezczelnie wyciętych scen i zastanawia mnie co ten dystrybutor nam w ogóle wcisnął? I po co te sceny wycięto? Wszystkie wycięte sceny są istotne dla fabuły, a przede wszystkim jest jedna bardzo dobra scena, w której pani Carmody rozmawia w toalecie z Bogiem, albo jak czyta biblię (tego chyba też nie było). Brak takich scen sprawiał, że Carmody nie była specjalnie wiarygodna i nie wiadomo było, w którym momencie pojawiło się u niej szaleństwo.
Ogólnie rzecz biorąc żadna z wyciętych scen nie jest kiczowata, a parę jest nawet niezłych. Niestety te 'dodatkowe' sceny nie ratują filmu (jedynie poprawiają moją i tak całkiem dobrą opinię o roli Marcii Gay Harden) i nie przesłaniają paru nielogiczności, kilku scen idiotycznych, beznadziejnie zrobionej końcówki i okropnego poziomu aktorstwa większości obsady (takie mało istotne rzeczy jak marne efekty wizualne to już sobie podaruję). Tak czy siak jest to wciąż film słaby, a dystrybutorowi należą się dwa słowa: fuck yourself.