Ten film ocenić jest trudno. Dorwałem go na świeżo, bez żadnego przygotowania i najzwyczajniej obejrzałem. W pierwszych minutach gromy poszły w kierunku reżysera, który całkowicie spartaczył profile psychologiczne (bójka o otwarcie bramy w supermarkecie), były wręcz kwadratowe, zero-jedynkowe. Książki nie miałem w rękach, nie mam porównania. Początek średni, nie wyłączyłem, dałem gościowi szansę. Jak się pod seansie okazało, tych szans dla filmu było sporo.
Nie jest to Avatar, ma prawo mieć większe czy mniejsze wady w efektach specjalnych. Ale jak już nakładacie jakiekolwiek robale, nie bójcie się chociaż manipulować oświetleniem. Ogólnie poczułem się jak w filmie sprzed dekady a nie 3 lat.
Plus za kreację Mrs Carnody, sam miałem ochotę ją zabić jak po raz n-ty zaczęła cytować Biblię.
Bohaterowie w każdym filmie muszą podejmować głupie decyzje. Ale o tym szerzej na końcu. Albo inny film, w którym całość rozchodzi się o nieznany statek, szczęśliwą rodzinkę i zżerające metal pajęczaki?
Wydaje mi się, że potraktowali całość "po matczynemu", byle żeby wyszło, może nie zauważą błędów. Dla kasy.
Nie będzie to zaskoczeniem, jeżeli napiszę, że koniec jest dobijający. Zazwyczaj spełniam swój obowiązek przeciętnego faceta i nie mieszam się w ambitniejsze kino. Powtórzę, dobijający. Pierwszy błąd to zabicie własnego syna. Żaden normalny ojciec do czegoś takiego by się nie posunął, chyba że będąc niespełna rozumu. Drugi z rzędu to oczywiście to, że nawet nie poczekał kilku minut. Tak, czepiam się. Ale na to jest takie ładne słowo, "debilizm".