PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=238725}

Mgła

The Mist
2007
5,8 233 tys. ocen
5,8 10 1 232641
5,5 29 krytyków
Mgła
powrót do forum filmu Mgła

Dokładnie 10 dni temu po raz pierwszy obejrzałem "Mgłę". Film podobał mi się średnio, niektóre sceny wydały mi się bez sensu, niektóre powodowały śmiech, jeszcze inne wydawały mi się niejasne i nielogiczne. Po seansie, tego samego dnia dowiedziałem się, że nasz ukochany polski dystrybutor z niejasnych mi do dziś powodów, powycinał kilka ważnych scen skracając film Darabonta o około 15 minut. Prawdę powiedziawszy zabieg ten był widoczny już w kinie, ale myślałem, że to wina błędów w montażu, czy problemów z rolką. Film pomimo, że mnie nie zachwycił, długo jeszcze siedział mi w głowie po seansie – co w ostatnich latach rzadko się zdarza, tym bardziej jeśli mowa o horrorach. Nie zdecydowałem się wtedy pisać recenzji, bo ocena wybrakowanego filmu nie miała sensu, a ponieważ nadeszły święta Wielkanocne wypożyczyłem zbiór opowiadań Kinga "Szkieletowa załoga", w którym to właśnie znajduję się "Mgła". Opowiadanie przeczytałem jednym tchem. Aż się sam zdziwiłem, bo dotychczas nie odpowiadał mi sposób pisania Stephena. Sto pięćdziesięciostronicowa "Mgła" była jednak (być może pierwszym) wyjątkiem. Trzymała w napięciu, zaskakiwała i nie pozwalała się odłożyć na półkę. Wczoraj na spokojnie obejrzałem drugi raz "Mgłę" – tym razem już pełną wersję i jestem bardzo zadowolony.

Nie wiem od czego zacząć, by składnie i logicznie napisać, czemu tak bardzo skrytykowana przez wielu (o dziwo w Polsce, a nie w Stanach) "Mgła" wydała mi się dobrym filmem. Mam wrażenie, że powtarza się sytuacja sprzed ponad dwóch lat, kiedy to do kin weszła "Wojna Światów" Spielberga. Wtedy także ogromna większość uznała ten film za, co tu dużo pisać, dno i chałę, podczas gdy mi bardzo się on spodobał i uważam, że jest jednym z lepszych i bardziej przerażających filmów o inwazji obcych z kosmosu. Być może podobnie jak wtedy ataki na "Mgłę" spowodowane są niezaznajomieniem się z opowiadaniem Kinga - także i ja, gdybym go nie przeczytał, narzekałbym na kilka rzeczy - może nie zrozumieniem o co tak na prawdę chodziło Darabontowi, lub po prostu nastawieniem się na zwykły horrorek, z wartką akcją i świetnymi efektami specjalnymi. Prawda leży pewnie gdzieś po środku. Wydaje mi się jednak, że skoro "Mgła" wywołuje tak skrajne reakcje - od całkowitej krytyki po zachwyt - to znaczy, że nie jest nieudanym filmem.

Kino Świat wprowadzając niejako cenzurę i wycinając kilka ważnych scen, zniszczyło ten film powodując, że zachowania bohaterów i niektóre sytuacje stały się nielogiczne i głupie. W pełnej wersji (podobnie jak i w opowiadaniu) prawie każda decyzja, każda reakcja bohaterów ma sens i uzasadnienie w tym co przeżyli w przeszłości i kim są. Denerwująca i niezrozumiała może być jedynie scena niepotrzebnego zapalania lamp w chwili ataku ważek na sklep. Wszystkie inne mają sens, jedna wynika z drugiej i tworzy zamkniętą całość.

Zdziwiło mnie bardzo, że Darabont tak dokładnie przeniósł opowiadanie Kinga na ekran. W gruncie rzeczy ingerencji w oryginał i wprowadzonych zmian jest niewiele i są to raczej zmiany na korzyść niż na minus. Historia biegnie tym samym torem, który wytyczył King, sceny następują po sobie w tej samej kolejności, bohaterowie zachowują się prawie identycznie i nawet niektóre ich kwestie są żywcem wyjęte z książki. Potwory wyglądają podobnie sztucznie i plastikowo jak te przedstawione w książce - jeden z kilku minusów filmu, który znika po zaznajomieniu się ze źródłem - i tylko zakończenie jest odmienne, od tego które napisał King - choć to które przedstawia nam Derabont zostało także zasugerowane w książce.

"Mgła" jest bardzo smutnym, dziwnym i wciągającym filmem opowiadającym o zachowaniach przypadkowych grup ludzi w sytuacjach kryzysowych. Potwory i mgła nie są tu najważniejsze, są jedynie tłem, czymś co wywołuje, wyzwala najgorsze, najbardziej skrywane ludzie zachowania. Gęsta mgła i to co się w niej kryje przeraża i o dziwo nawet po pierwszym pojawieniu się potworów niepokój nie znika. Nadal niewiadoma ukryta we mgle powoduje niepewność. O dziwo jednak to nie potwory są największym zagrożeniem, tylko zamknięci na małej powierzchni ludzie, którzy wystraszeni, nie mając żadnych informacji o tym co dzieje się na zewnątrz zaczynają wariować. "Mgła" może nie wbija widza w fotel i nie oferuje ogromnego napięcia, ale tworzy przedziwną atmosferę zagrożenia, tajemniczości, nierealności sytuacji i niewiadomej czyhającej za oknem.

"Mgła" jest filmem także o wierze – co akurat nie było aż tak uwypuklone w opowiadaniu Kinga. Mówi o tym, że z najcięższych sytuacji mogą wyjść tylko ci, którzy będą wierzyć do końca, którzy nie zwątpią, którzy nie stracą nadziei, bo jeśli to nastąpi to czeka ich śmierć. Niekoniecznie chodzi tu o wiarę w Boga ale o osiągnięcie celów, o przetrwanie. Wielu uznało, że film Darabonta jest antyreligijny – wg mnie jest to nieprawda. Sama wiara nie została tu skrytykowana. Przecież w filmie pierwsi ucierpieli racjonaliści, którzy pomimo oczywistych faktów nie dają się przekonać, iż coś naprawdę znajduje się we mgle. Potępieni zostają też ludzie wykorzystujący religię dla swoich celów, szaleńcy religijny mylnie interpretujący Biblię, naciągający bieżące wydarzenia pod kolejne wersety, szukający ślepych wyznawców, którzy nie cofną się nawet przed zabójstwem swoich przeciwników. Darabont nie krytykuje więc czystej prawdziwej wiary, a jedynie odchylenia od niej w jedną lub drugą stronę. Ponadto pokazuje też jak łatwo jednostka może omamić zwykłych ludzi, jak łatwo mgła może przykryć ich umysły. Jak szaleniec za pomocą pustych haseł powtarzanych na okrągło z ogromnym przekonaniem potrafi przyciągnąć do siebie rzesze wyznawców. O tym jak przestraszeni ludzie są skłonni uwierzyć w cokolwiek i kogokolwiek, kto zaproponuje im łatwe rozwiązanie z trudnej sytuacji, choćby miało ono być niezgodne z powszechnie szanowanymi i przestrzeganymi przez każdego normami i zasadami. "Mgła" jest też filmem o przewrotności losu, o tym jak niespodziewane i nieprawdopodobne rzeczy mogą się stać. O tym, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego co stanie się za dzień, dwa czy nawet za minutę. O tym, że nawet z najgorszej, najbardziej beznadziejnej sytuacji zawsze jest wyjście. Wystarczy tylko czekać i mieć nadzieję...

Darabontowi udało się zatrudnić do tego skromnego filmu całkiem dobrych aktorów. Daleko przed szereg wybija się rewelacyjna Marcia Gay Harden, która niesamowicie przekonująco zagrała zdziwaczałą Panią Carmody, która traktuje pojawienie się mgły jako początku końca świata. Przerażająca postać, zagrana tak przekonująco, że widz podobnie jak bohaterowie filmu ma pod koniec seansu całkowicie jej dosyć, wręcz zaczyna ją nienawidzić. Pozostali aktorzy – pierwszo jak i drugoplanowi spisali się całkiem dobrze – racjonalista Andre Braugher, nauczycielka Laurie Holden – która grała w dość podobnym do "Mgły" "Silent hill" – zwykły sklepikarz Toby Jones, odważna babcia Frances Sternhagen , czy przekonujący syn głównego bohatera Nathan Gamble. Zawodzi tylko niestety główna postać czyli Thomas Jane, który momentami jest sztuczny, nienaturalny i mało by brakowało, by swoją rolą zepsuł cały film. Ciekawe dlaczego akurat jego, a nie kogoś bardziej doświadczonego Darabont zdecydował się zatrudnić.

Muzyki w filmie prawie w ogóle nie ma. Pojawia się jedynie bardzo delikatny motyw przy scenie pierwszego pojawienia się ważek i trochę mocniejszy w scenie z pająkami. Nie znaczy to jednak iż Mark Isham jako kompozytor nie zrobił prawie nic dla soundtracku "Mgły". Rewelacyjnie dobrał i trochę zmodyfikował utwór zespołu Dead Can Dance – "The Host Of Seraphim", który pojawiając się pod koniec filmu robi ogromne wrażenie i dosłownie wbija w fotel. Dzięki niemu końcowe sceny są wzruszające, przedziwnie smutne i tajemnicze.

Ostatnim już plusem "Mgły" jest całkowicie nie hollywoodzkie zakończenie po którym czujemy się tak jakbyśmy dostali obuchem w łeb. Jest ono naprawdę szokujące, zaskakujące i na długo pozostaje w pamięci. Naprawdę brawa dla Darabonta, że odważył się zakończyć swój najnowszy film w tak przewrotny i niespotykany sposób…

8/10


użytkownik usunięty
milczacy

Zgadzam się ze wszystkim, co napisałeś, może z wyjątkiem krytyki roli Jane’a (nie jestem jego fanem –to nie dlatego). Co prawda czytałem sporo książek Kinga i ogólnie lubię jego powieści, ale i mnie opowiadanie bardzo pozytywnie zaskoczyło – fakt, że to jakby zupełnie inny King. Po za tym miło poczytać taką przemyślaną wypowiedź, choć ciężko do niej dodać jeszcze coś konstruktywnego:)