Miasteczko Salem to moja ulubiona książka Kinga, a dodatkowo adaptacja z 2004 r. zafundowała mi cudowną traumę za dzieciaka. Do dzisiaj lubię do tej produkcji wracać, bo byłem wtedy naprawdę przerażony.
No i oto mamy: nową, odświeżoną, współczesną wersję... i choćbym chciał to nie mogę dać jej więcej niż 5. To naprawdę mógłby być fajny serial, aktorzy nie są jacyś tragiczni, tylko cholera mają absolutnie za mało spotlightu, za mało czasu żeby zagrać coś więcej niż powierzchowne interakcje.
Jak mamy się przejmować np. postacią księdza Callahana, który dostał raptem kilka scen, gdzie jego kryzys wiary i problemy z alkoholem zostały ledwie zasygnalizowane? Konfrontacja z Barlowem, która zawsze mnie przerażała nie ma żadnego impactu z uwagi na to, że praktycznie nie ma żadnego setupu.
Mark to jakiś super sprawczy dzieciak, dla którego najwyraźniej nie starczyło scen pozwalających go nieco lepiej zarysować. Stąd głównie widzimy jak zabija wampiry i prowadzi swoją super krucjatę XD
Postać doktor Cody ma w sobie nieco nuty komediowej i psuje odbiór filmu, bo zwyczajnie nie ma czasu aby zagrała coś poważniejszego tak dla równowagi i utrzymania jakiejś racjonalnej tonacji.
To co generalnie mega zepsuto - film z uwagi na to, że... jest filmem (szok) nie może sobie pozwolić na te kingowskie dłużyzny, powolniejsze budowanie atmosfery sennego miasteczka, zbudowanie wątków osobistych... Po prostu skazani jesteśmy na pędzenie na złamanie karku aż do finalnej konfrontacji i tyle.
Serio, gdyby chociaż podzielić ten film na dwie części jak ostatnie To (2017 ; 2019), jestem pewien że oglądałoby się go dużo wdzięczniej. Postaci dzieci, które ostatnio stają się siłą napędową wielu produkcji (w duchu Stranger Things, czy właśnie To), tutaj naprawdę nie mają dość czasu antenowego. Mark poznaje w szkole Ralfiego i Danny'ego, wiadomo oni potem wracają, ale ich obecność, straszna metamorfoza i finalna konfrontacja nas nie obchodzą, bo my nie mieliśmy czasu się z nimi jakoś szczególnie zżyć, poznać, cokolwiek.
Podobnie rywal o względy Susan, który w filmie się pojawia na chwilę, a potem tę samą Susan kąsa - to mógłby być nienazwany wampir numer 17, a i tak nie miałoby to na nic wpływu.
Wyliczam to tak chaotycznie, bo piszę na gorąco, ale zmierzam do tego, że brak dobrze zarysowanej human dramy i jakiegoś takiego mocniejszego akcentu na poszczególne postaci to wielki sabotażysta tego filmu.
Pominę już to, że Barlow wygląda mega średnio (a widzieliśmy już ten design wampira i w Nocnej Mszy i w Ostatnim Rejsie Demeter i pewnie zobaczymy w najnowszym Nosferatu); wampiry dość niekonsekwentnie się zachowują (raz jak zombie, raz bardziej wampirzo) i to, że ujęcia z oknami nie mają w sobie tej bożej iskry, która by sprawiła, że z niepokojem nasłuchiwalibyśmy kropel uderzających o szybę w nocy.
No sumarycznie - to jest niestety taki tier "porządnego Netflixa" i niestety nie jest to pochwała :< Wielka szkoda, ale i tak dajcie mu szansę! Jeżeli w Spooktober też masowo oglądacie horrory to to nadal kawałek fajnej rozrywki. Oceniam surowo, bo zwyczajnie bardzo lubię ten film. Na pewno na plus dałbym casting Bena Mearsa, Suzan i Burke'a. Obstawiam, że i postać Callahana fajnie by zagrała gdyby miała co, tak samo Pilou Asbæk jako Straker...
A muszę jeszcze dodać - finalna konfrontacja z Barlowem to jest ganianie się z potworem. Znowu - brak tu jakiegokolwiek impactu, jak chociażby w adaptacji z 2004 r., gdzie finalne zanurzenie kołka w sercu wampira jest związane z pokonaniem jakiegoś własnego strachu, przełamaniu się z klątwy wampira. A przecież był tutaj set up pod to! Gdy wampir wydaje rozkaz, oczy ludzi zasnuwają się mgłą. Mogli to zrobić tutaj w ten sam sposób, tj. pozwolić uchylić wieko i skonfrontować wolę Wampira i wolę Człowieka. A zamiast tego poszliśmy w tanie efekciarstwo XD No błagam.
Całkowicie się zgadzam z Twoim opisem, nic dodać, nic ująć. Zaciekawilo mnie Twoje sformułowanie o wampirze numer 17. To randomowe stwierdzenie, które przyszło Ci na myśl czy nawiązanie do pewnego popularnego serialu o tej tematyce? :)
Obawiam się, że to randomowa myśl, a nie nawiązanie... Ale jeżeli jest jakiś serial w stylu Salem's Lot i ja go nie znam to muszę poznać!
Zgadzam się z niemal wszystkim, co napisałeś (poza aktorstwem - słaby poziom). Generalnie większość książek Kinga nadaje się bardziej na serial niż film, właśnie przez to szczegółowe budowanie postaci, ale Miasteczko Salem w książce po prostu żyje, dzięki czemu to jego wymieranie buduje takie napięcie. Tutaj no to poznajemy kilka postaci - dobrych, kilka złych i oglądamy bieganinę. Mnie chyba najbardziej zawiodło to finalne zmierzenie się z Barlowem - przecież to się niczym nie różniło od pokonania innych wampirów - ot kolejny npc.