Wykładowca z college'u zabiera swoją żonę oraz dwójkę studentów na wypoczynek do podmiejskiej wilii. Sielankowa wyprawa to tylko przykrywka dla eksperymentu, jaki profesor planuje przeprowadzić na jednym z uczniów, uzależnionej do heroiny "czarnej owcy"...
Naiwny i niezbyt mądry, ale za to przyjemnie pokręcony narkotykowy "odlot" z Włoch. "Microscopic Liquid Subway to Oblivion" wpisuje się w popularny w drugiej połowie lat 60. nurt drugsploitation i robi to z typową dla eurotrashu bezceremonialnością. Mnóstwo tu dziwacznych zabiegów formalnych, jak nagłe przejścia do slow-motion, kamera sprawia wrażenie nieposłusznej, a gra aktorska balansuje na granicy amatorskiej przesady. Film posiada jednak swoje "momenty", a narracyjny chaos potęguje jedynie deliryczną atmosferę, jaka panuje podczas seansu. Na marginesie warto stwierdzić, że twórcom udało się wpasować w moment, w którym eksperymenty z LSD musiały już ustąpić miejsca modzie na mocniejsze doznania - w latach 70. heroinowy szał zacznie zbierać prawdziwe żniwo.
Co więcej? Na soundtracku panoszy się psychodelia od Ronnie'go Jamesa i The Man. A w roli ponętnej małżonki profesora, która stacza się w heroinowy nałóg, jaśnieje szwedzka rzeźbiona bogini, Ewa Aulin, znana głównie ze starszego o dwa lata "Candy". W sumie: wystarczająca rekomendacja, jak na rzadkie kuriozum z okresu wymierającej hipisowskiej kontrkultury.