3/4 filmu wygląda jak wycinek ze Scooby-Doo. My gonimy ich, potem oni gonią nas, a wszystko to bez jakiegokolwiek wpływu na fabułę. Połowa postaci również nie wnosi nic do filmu, poza paroma onelinerami. Najlepsza w całym filmie była scena z pociągiem spadającym z mostu, bo sprawiła, że parę razy parsknąłem śmiechem, szczególnie gdy okazało się, że pojedyncze wagony przeciążają całą resztę składu i pociąg spada i spada. I tu pojawiło się kolejne nabijanie czasu trwania filmu, no bo ile razy można robić tą samą scenę ze wspinaniem się po wiszących wagonach.
Widać skok na hajs w rozdzieleniu finałowego epizodu na dwie części
UWAGA: kolejny znafca filmowy wypełzł spod kamienia pod którym siedział. uważać na nogi!
Toż w każdym filmie są samochody, samoloty, niebo, ziemia i wszystko co nas otacza. Faktycznie, po co oglądać filmy, skoro ciągle pokazują to samo.
Aż dziwne, że w ogóle wstajemy z łóżka i tak mamy codziennie to samo :D.
Ten film wydał mi się... baśniowy. Jakby to było fantasy, tylko w realiach przypominających nasz świat. Na pewno dużo tu magii, tajemnych mocy. Większość Bondów, a to przecież ten sam gatunek, wykazywała pewną spójność fabularną i sens. Ten film tego nie ma. Dlatego wciąż się zastanawiam czy filmom tego rodzaju naprawdę zaszkodziłoby gdyby były nieco bardziej sensowne, poukładane fabularnie, odrobinkę bardziej wiarygodne? Czy może faktycznie w tej serii liczy się tylko magia, czary i za pomocą takich narzędzi można wytłumaczyć wszystkie zdarzenia i wątki, a odbiorcy to wystarcza?
Co do elementów komediowych, to ucieczka po Rzymie przypominała mi filmy z Louisem de Funesem.