Kontynuacja w myśl zasady: musi być więcej, szybciej, mocniej... Tuż po krótkim, acz przydatnym przypomnieniu poprzednich odsłon w postaci migawek, natychmiast zostajemy wrzuceni w wir akcji. Don Coscarelli z powrotem kompletuje obsadę z pierwowzoru, i każe jej walczyć z grupką zombiaków oraz dziesiątkami "morderczych kuleczek" (jak zobaczycie ile tego cholerstwa jest we "Władcy umarłych" to tytuł wyda się mniej kretyński). Na nudę nie ma co narzekać, bo pojawia się jeszcze dzieciak zdolny zawstydzić samego Kevina McCallister (jego pułapki przynajmniej działają od razu, zabijając złodziei) oraz bojówkarka czarnych panter z nunchucku.
Byłbym w stanie przegryźć absurd scenariusza, gdyby nie nadmierna dawka fantasy. Tutaj starcie nie rozgrywa się tylko między naszym wymiarem, a krainą Tall Mana. Postaci mogą przemieszczać się również z jednej lokacji do drugiej za pomocą snu, a główny antagonista wydaje się wszechmogący. Nadmiar magicznych zdolności jaki posiedli bohaterowie trochę psuje poczucie zagrożenia, a także zabija surrealistyczny klimat oryginału. Szkoda...
Oczywiście to wciąż seria dająca dużo frajdy z oglądania. Zważywszy, że leżąca w rękach jednego człowieka, więc wierzę że Coscarelli wie co robi i w IV odsłonie jakoś wyjaśni sens najbardziej intrygujących sekwencji... Pozostaje mi umieścić płytę w odtwarzaczu, by się przekonać.