PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=10000630}

Mufasa: Król Lew

Mufasa: The Lion King
2024
6,9 16 tys. ocen
6,9 10 1 16140
5,6 14 krytyków
Mufasa: Król Lew
powrót do forum filmu Mufasa: Król Lew



urodziłam się w ‘95 r, relikty mojego dzieciństwa w postaci kaset wideo ogromnymi stosami od lat kurzą się w starej szafie w moim rodzinnym domu. nikt nie ma energii ani serca ich wyrzucić. jedną z definitywnie wytartych kaset, przez mnie i moje starsze rodzeństwo, jest „Król Lew”.

"Król Lew" jest nie tylko bezsprzecznie opus magnum Disney’a (ostatnio gdy stwierdziłam ten fakt ledwo 20 paroletnia laska urodzona po 2000 r. powiedziała że „Król Lew to nic specjalnego” po czym zaczęła zachwycać się "Frozen"– tak mocno wywróciłam oczami że aż zaczęłam się obawiać czy sobie nie naciągnęłam któryś z mięśni), ale przede wszystkim bardzo ważnym symbolem mojego dzieciństwa.

jako prawie 30-letnia stara dupa otwarcie przyznaje że rozpłakałam się na samym początku filmu. usłyszenie ponownie tego majestatycznego legendarnego głosu Mufasy aka Jamesa Earla Jonesa wystarczyło aby popłynęły łzy. w momencie gdy usłyszałam głos Mufasy grzmiący „Look at the stars. The great kings of the past look down on us from those stars” przytłoczyła mnie nostalgii. wystarczył mi sam jego głos aby zabrać mnie do czasów dzieciństwa; do czasów bardziej beztroskich, mniej skomplikowanych, niespokojnych i bolesnych, gdy wszystko było o wiele prostsze.
jako 90’s baby wynoszące wysoko na piedestał "Króla Lwa" powinnam teoretycznie gnoić już remake live-action z 2019 roku, ale od samego początku byłam nim podekscytowana a obejrzenie tego filmu na zawsze zapamiętam jako najpiękniejsza nostalgiczna podróż jaką przeżyłam w kinie.

podobnie w przypadku "Mufasa : The Lion King" od samego początku byłam podekscytowana tym prequelem, przy czym moja ekscytacja wzrosła gdy odkryłam że za reżyserie odpowiada Barry Jenkins którego ubóstwiam. plagą naszych czasów jeżeli chodzi o kino jest tworzenie kontynuacji bez dokładnego przemyślenia w ogóle konceptu żeby po prostu ot tak sobie było. tymczasem imo "Mufasa The Lion King" jest jak najbardziej przemyślaną produkcją.
wiem że to jest popularne i powszechne krytykować i gnoić fotorealistyczną animację, niemniej dla mnie wizualny aspekt filmu jest szczerze zachwycający. autentyczność afrykańskich krajobrazów – odwzorowanie afrykańskich pejzaży czerpiąc wyraźną inspiracje z takich miejsc jak Nambia, Botswana czy Zambia – jest jednym z atutów tego filmu.

obsada z kolei to strzał w dziesiątkę. cieszy mnie że Aaron Pierce jest obecnie na fali i szczerze mu życzę aby jego kariera rozwijała się jak najlepiej. fakt faktem jest że Mufasa to na James Earl Jones co stawia bardzo wysoką poprzeczkę Aaronowi ale jest naprawdę idealnym wyborem jako następca tego dziedzictwa jakim jest głos Mufasy. Pierce ma bardzo głęboki atrakcyjny głos który jest zaskakująco plastyczny i przede wszystkim emanuje z niego ogromna charyzma. zaskoczyło mnie to że umie śpiewać. ponadto Pierce ma świetną chemię z Kelvinem – filmowym Skazą - IRL i udało im się tą chemię przenieść na ekran. szczerze uważam że nie mogli wybrać lepszych aktorów do duetu młodego Mufasy i Taki aka Skazy.
a Mads Mikkelsen jako antagonista filmu naturalnie wypada rewelacyjnie. co ciekawe, rola Kirosa jest jego pierwszą rolą w filmową w której śpiewa. film też przyciąga uwagę ze względu na to iż Ivy Blue zalicza w nim debiut jako aktorka głosowa i imo jest to udany debiut. wypada zaskakująco naturalnie. ponadto w obsadzie jest także księżniczka Tiana aka Anika Noni Rose i dr dr Facilier aka legendarny Keith David co jeszcze tylko bardziej podtrzymuje stwierdzenie że dana obsada jest w dziesiątkę.
ogromnie też cieszy fakt że Seth Rogen i Billy Eichner powtórzyli swojego role jako Timon i Pumbaa. ich duet był jednym z najmocniejszych aspektów w remake’u z 2019. są absurdalnie przekomiczni jako duet. idealnie oddają energie, humor i chemię OG Timona i Pumby.


kilka tygodni temu byłam na "Moanie 2" która krótko mówiąc jako kontynuacja jest raczej rozczarowująca a rozczarowuje tak m.in oprawą muzyczną. w trakcie oglądania filmu przypomniałam sobie że przecież Lin-Manuel Miranda który współpracował przy tworzeniu pierwszego filmu o Moanie, nie brał już udziału w pracy nad kontynuacją co tłumaczy rozczarowanie. później przeczytałam że powodem dla którego nie wrócił do współpracy z twórcami Moany jest to że był już zaangażowany w pracę nad muzyką do Mufasy. soundtrack Króla Lwa ma bezsprzecznie jeden z najpiękniejszych, najbardziej ikonicznych disney’owskich soundtracków. szczerze zastanawiało mnie to jak będą chcieli osiągnąć choć zbliżony poziom tej muzycznej magii i ikoniczności szczególnie że tworzą muzykę od zera, oryginalną w 100%. ale fakt że za muzykę odpowiada sam Lin-Manuel Miranda wiadomo że soundtrack będzie jednym z największych highlights filmu. uwielbiam Mirandę, jest dla mnie jak król Midas: wszystko czego dotknie zamienia się w złoto. soundtrack jest zachwycający. oczywiście że komu jak komu ale Mirandzie udało się odnaleźć złoty środek między oddaniem hołdu jak i również zachowanie ducha oryginalnej muzyki, a wprowadzeniem unikalności i świeżości do tej historii. kocham to jak soundtrack nawiązuje do afrykańskich tradycji muzycznych i jednocześnie zawiera taką charakterystyczną dla Mirandy energię i emocjonalność.
o ile wychodząc z kina po "Moanie 2" nie potrafiłam sobie przypomnieć ani jednej piosenki z filmu, tymczasem po "Mufasa : The Lion King" odtwarzałam sobie on repeat „We Go Together” w drodze do domu. cała ścieżka dźwiękowa jest świetna, a szczególnie nie mogę przestać słuchać właśnie tej ww piosenki.

czytałam recenzje gdzie porównywano remake Favreau do sequelu Jenkinsa. chwalono go za to że w przeciwieństwie do Favreau Jenkins pamiętał że jego produkcja to przede wszystkim film dla dzieci. o ile Favreau skupił się na hiperrealistycznej stylistyce, Jenkins trochę bardziej świadomie kieruje swój film do młodszej widowni - nie zapomina, że Król Lew to przede wszystkim baśń która ma zachwycać, uczyć i rozbawiać dzieci. jego podejście wydaje się bardziej intuicyjne wobec tradycji kina familijnego, w którym morał i wyraziste emocje są kluczowe. mimo swojego dorobku w ambitnym kinie dramatycznym, Jenkins potrafił oddać ducha dziecięcego kina.

mój problem z wszelkiego rodzaju prequelami, sequelami itd. jest taki że scenariusz nie jest dobrze przemyślany, niejednokrotnie ciężko jest uciec od wrażenia że scenariusz został napisany na kolanie. pod tym względem choć scenariusz filmu "Mufasa: The Lion King" nie jest może całkowicie bez skazy ale i tak jakościowo jest imo fantastyczny, znacznie lepszy niż zakładałam. twórcom udało się stworzyć historię, która jest nie tylko spójna, stanowi idealne backstory / uzupełnienie dla OG historii , ale również jest wciągająca, zrozumiała dla młodszych widzów i pełna momentów, które zapadają w pamięć. narracja w mistrzowski sposób balansuje między epickością opowieści o władzy, zdradzie i rodzinnych konfliktach a lżejszymi, humorystycznymi akcentami, które wprowadzają Timon i Pumbaa. to właśnie ten typ humoru, który kochałam od dzieciństwa – niewymuszony, autentycznie zabawny, a jednocześnie nieprzytłaczający. Timon i Pumbaa są dla mnie od zawsze bezsprzecznie najlepszymi sidekicks w całym uniwersum Disney’a. to jest humor na którym się wychowałam i nigdy nie przestanie mnie rozwalać.
ogromnie też cieszy fakt że w filmie pojawia się Rafiki jako narrator oraz Zazu który dodaje również sporo humoru.

szczerze nie cierpię gdy stare dorosłe dupy zbyt poważnie podchodzą do filmów które są z myślą o dzieciach dlatego gdybym była czepliwa, mogłabym wskazać kilka aspektów, które uznałabym za drobne minusy. ofc, że za konfliktem między Mufasą a Taką musiało stać coś tak cliché jak walka o tę samą laskę – Sarabi….
z jednej strony można to postrzegać jako oklepany element fabuły, ale z drugiej, ma to swój sens w kontekście emocji i relacji między bohaterami. jednocześnie rozumiem, dlaczego Sarabi stała się osią konfliktu – jej uczucie do Mufasy mogło być dla Taki szczególnie bolesne, gdyż nie tylko odrzuciła go jako partnera, ale też odrzuciła jego sposób bycia i postrzeganie świata.
jako drobne rozczarowanie tudzież minus mogłabym wymienić fakt że Tace tak niewiele wystarczyło aby zdradzić własnego brata. kocham ideę gdzie mamy możliwość poznania backstroy antagonisty, odkrycia co dokładnie ukształtowało daną postać za nim stała się tym kim się stała. nie lubię czegoś takiego jak „anatgonista jest zły bo jest zły”.


wiem że nie powinnam oczekiwać od filmu który powstał z myślą przede wszystkim o dzieciach jakichś bardziej złożonych i głębokich motywów które pchnęły Takę w przyszłości do czynów wywołujące pokoleniowe PTSD i złamane serce u niejednego dzieciaka IRL szczególnie że w gruncie rzeczy to że tak niewiele mu wystarczyło, aby się odwrócił od brata, ma w gruncie ogromny rzeczy sens. w końcu Taka jest nieodrodnym synem swojego ojca, Obasiego: odziedziczył po ojcu skłonność do małostkowości i wbijano mu do łebka od urodzenia poczucie wyższości. bycie jedynakiem w połączeniu mentalnością że coś ci się należy od tak bo stoisz wyżej w hierarchii od innych jako że płynie w tobie błękitna lwia krew to combo które gwarantuje że bardzo źle będziesz znosić jakąkolwiek odmowę.
tak więc kiedy rzeczywistość zaczęła zderzać się z tym, czego nauczył się Taka jako dziecko, a zwłaszcza kiedy Sarabi odrzuciła jego zaloty i wybrała Mufasę, to zrozumiałe że cała jego lojalność i miłość do brata okazała się być aż tak krucha. dodajmy do tego fakt, że dorastał w cieniu charyzmatycznego i szanowanego brata, tym bardziej jego przemiana w Skazę staje się bardziej zrozumiała.

największy highlight filmu jak dla mnie to emocjonalność, nostalgia która wali cię prosto w ryj za nim się spostrzeżesz. miło jest otrzymać odpowiedzi na pytania nurtujące niejednego dzieciaka po obejrzeniu „Króla Lwa”: jak wyglądały relacje między Mufasą a Skazą, zanim ich konflikt osiągnął punkt kulminacyjny; jak doszło do tego, że braterska więź przerodziła się w rywalizację pełną zawiści; skąd wziął się przydomek Skazy; jak Mufasa został władcą Lwiej Ziemi, początki znajomości Mufasy z Rafikim i Zazu oraz spotkanie matki Simby – Sabari.


tak jak łzy stanęły mi w oczach na samym początku filmu, tak też pojawiły się na koniec. Król Lew zbyt wiele dla mnie znaczy abym mogła oglądać historie tych bohaterów bez żadnych emocji. tym bardziej nie mam wyboru jeżeli dodatkowo za reżyserię odpowiada Barry Jenkins.


podsumowując, "Mufasa: The Lion King" to bardzo udany, przepiękny prequel, będący fascynującą podróżą w czasie. to historia o rodzinie, miłości, zdradzie i sile charakteru. przezabawny, wholesome af, z prawdziwymi muzycznymi hit bangers a jednocześnie wzruszający i po trosze łamiący serce.

jak dla mnie jeden z najlepszych filmów 2024 tuż na zakończenie roku.
kolejna piękna, nostalgiczna podróż, jaką przeżyłam w kinie.