Nieustannie otwarte usta i okrągłe ze zdziwienia oczy N.Watts sprawiały, że nie wiedziałam, czy oglądam przypadkiem filmu zrobionego przez gimnazjalistów. Podobnie sztucznie zachowywała się L.Harring. Po prostu nie wierzę w to, że tak dobra fabularnie i ideowo koncepcja mogła zostać zrujnowana przez nieudolną realizację. Podświetlane dymy, fatalne 'straszydła', nawet ta erotyka taka koślawa, dziadkowie goniący bohaterkę na końcu filmu... eh, ponura, bo nawet nie zabawna, groteska.
Dziwi mnie jedno, cenisz Świętą Górę, która przecież jest cała groteskowa (gdybyś był konsekwntny to pownieneś obniżyć ocenę za bardzo słaby angielski Jodorowskiego czy tak samo jak w MH "drewnianą" grę aktorską), a tutaj Ci to przeszkadza. Jak sądzisz, Lynch to zrobił specjalnie czy nie wyszło mu? Bo ja stawiam na to pierwsze. Sztuczne zachowanie jest dobre, jeżeli.... jest dobrze zagrane :) Zarówno Święta Góra jak i Mulholland Drive mają kapitalny pomysł i koncepcję,a wykonanie jeżeli chodzi o ważność jest bardzo daleko, więc nie rozumiem Cię.
Ok, zwykło się niekiedy mówić "to taka konwencja". A ona do mnie nie przemawia ;-) Granie sztuczności nie buduje we mnie poczucia grozy, tajemniczości... tylko irytuje. Podobnie jak w "Lost Highway" były momenty z klasą i te, przy których wybuchałam śmiechem (poważnie). Mieszanie diabełków, seksu i Rammsteina jest dla mnie estetycznie nie do przełknięcia. Tak samo jak w M.Drive nie czuję przykładowo teatralnego odgrywania strachu przez dwie bohaterki (bleh, wystylizowane na hollywoodzkie lalki ) na widowni, trzęsawki jednej z nich, gdy na scenie pełnej czerwonego pluszu dematerializuje się sztukmistrz w tandetnych oparach. To ma być... kiczowate? (ok, nie bawmy się w definicje kiczu, bo tego chyba nikt jeszcze trafnie nie ujął) Chyba tylko. Silencio! i ten niebieski klucz...o nieeee.... takie to infantylne... a te nieoczekiwane przejścia, zamiast pozytywnie zaskakiwać i niepokoić, na końcu już były oczywiście oczekiwane... Lubię psychozy, ale zawiodłam się w całości.
Nie wiem czy też wiesz, ale do momentu niebieskiego pudełka cała fabuła to sen Diane. Jak każdy wie sen wygląda jak wygląda:) A jeżeli mieszanie diabełków, seksu i Rammsteina Ci estetycznie przeszkadza to nie wiem jak zdołałaś obejrzeć Świętą Górę i w dodatku przypadła Ci do gustu (przepraszam za te ciągłe porównania, ale moim zdaniem jest ono jak najbardziej zasadne. Przecież film Lyncha przy filmie Jodorowskiego jest milutką groteską, a jeżeli chodzi o estetykę to zapewniam że zdecydowana większość woli patrzeć na potworki zza rogów i seks dziewczyn aniżeli na kastrację, przemoc czy osoby bardzo kalekie). Widocznie jesteś wyjątkiem.
Jodorowsky nie pozostaje w pół drogi, nie jest u niego miło. Seks na ekranie jest super, jeżeli nie jest skąpany w tandecie. Poza tym lubię gdy najciemniejsze zakątki umysłu nie pozostają w ukryciu. Motyw z kluczem, niezależnie od jego roli fabularnej, i tak będzie mi przypominał naiwność Alicji z krainy czarów (do której nic nie mam) pomieszaną z 'zagadkowością' intryg z "the Bold and the Beautiful" ;p
Klucz to znak, że Camilla została zamordowana. Intryga lesbijska fakt - nie jest jakoś specjalnie wyszukana, ale przecież w MD liczy się forma - zdjęcia, muzyka, klimat, kolory, symbole itd. Liczy się nie co tylko jak, gdyby fabułę z mody na sukces zapożyczył Jodorowski tudzież Lynch obstawiam, że byłby to całkiem przyjemny seans :D
No właśnie, liczy się "jak". Dla mnie to "jak" jest kiczowate. Nie połączyły mi się w niepokojący nastrój pluszowe retro wnętrza, vintage efekty i stylizacje oraz powtarzające się kadry gałek oczne bohaterów. Bardzo natomiast cenię sobie u Lyncha błądzenie po mieszkaniach, mrocznych korytarzach i towarzyszącą im chwiejną kamerę. Świetna była scena z gościem z restauracji i jego snem... dopóki faktycznie nie spotkał swojego potwora. Rozumiem także, że scenę w domu Keshera, w której pokonana zostaje żona reżysera i jej kochanek, trzeba czytać raczej na modłę Q.Tarantino, a moja degustacja tym fragmentem wiąże się z histeryczną wręcz niezgodą na kino uprawiane przez tego ostatniego. Za dużo tym razem Quentina w Lynchu.
Konwencja jaką prezentuje lynch sprawia, że pojęcie kiczu niemal nie istnieje. Tak sądzę. Scena w klubie Silencio jest cholernie magnetyczna i hipnotyzująca. Niektórzy twierdzą, że Mechaniczna Pomarańcza jest kiczowata, a ten film to sztuka w najlepszym tego słowa znaczeniu. Lynch także tworzy tu artyzm, który przelewa na ekran. Nie robi tego gorzej niż Fellini czy Kurosawa. Scena w domu Keshera może zalatuje Tarantino, ale przecież on też stworzył coś wybitnego - Pulp Fiction. Nie bez przyczyny w kilku rankingach Mulholland Drive zajęło 1 miejsce na najlepszy film XXI wieku. Ja powiem więcej - mało jest po 2000 roku filmów, które mogą się równać.
Na aktorstwo nie należy zbytnio zwracać uwagi bo to nie wiele zmienia w odbiorze filmu aczkolwiek Nami Watts miała jedna rewelacyjnie zagrana scenę, chyba każdy wie która mam na myśli.
Natomiast to ze nazywasz "nieudolnie zrealizowanym" / "zrobionego przez gimnazjalistów" reżyserski majstersztyk w wykonaniu prawdziwego artysty, świadczyć moze jedynie o twoim kompletnym braku wiedzy w tym temacie i tym iż nie należny brać zdania takiej osoby na poważnie