Zarzucanie niespójności Lynchowi może być trochę dziwne, bo wydaje się, że zamiarem
reżysera jest raczej redefiniowanie naszego pojęcia spójności....
Ale chodzi mi tu o to, że film, wcześniej planowany jako serial (a właściwie już nakręcony
jako pilot), wyraźnie dzieli się na dwie części. I pierwsza, właśnie ta pilotowa, podoba mi się
bardziej, gdyż widoczna jest w niej wyraźna nić narracyjna, po czym Lynch, dowiedziawszy
się że serial nie wyjdzie, postanowił w drugiej części narracje rozbić na fajne acz słabo
związane kawałki, luźno przechodzące przez siebie. Ma to swój urok, świetnie wychodzi w
Zagubionej Autostradzie, dość dobrze w Inland Empire, ale tutaj mam wrażenie jest
morderstwem na całkiem fajnej, choć wciąż lekko pogiętej, nici przyczynowo-skutkowej
spalającej pierwszą część filmu. Ten kontrast jest ciężki do zniesienia. Mamy jakby dwa nie pasujące filmy w jednym.
Dlatego tylko 8/10 (jak na Lyncha, to u mnie "tylko").