pozostanie niewątpliwie moim ulubionym i, jak dla mnie, najlepszym filmem Kim Ki-duka. A wydawać by się mogło, że film o fascynacji, odrzuceniu i zemście nie może przemycić żadnych nowych treści, bo w tej materii powiedziano w kinie już niejedno. Kim Ki-duk potrafi jednak dostrzec zawikłane sytuacje międzyludzkie, w których relacja ofiara-oprawca ulega dziwnym aberracjom. Bo jak zrozumieć ofiarę, która ostatecznie postanawia trwać przy swoim oprawcy? I co sądzić o mścicielu, tytułowym "złym facecie", który cały czas czuje coś w rodzaju odpowiedzialności za dziewczynę, którą uwikłał w porno-biznes?
Przypadkowo się spotkali, niechcący go oczarowała i odrzuciła, jak zrobiłaby każda inna dziewczyna na jej miejscu. Jego instynkt nakazał mu odebrać jej chłopaka, niewinność, dotychczasowe życie. Tym sposobem ta delikatna, piękna i może odrobinę próżna dziewczyna przeistoczyła się powoli w świadomą kobietę, która ostatecznie poświęci się dla człowieka, który zrujnował jej życie.
Piękne!
Dokładnie, a ja cały czas powracam do tej piosenki i trailera http://www.youtube.com/watch?v=i7ywtsytcxQ. I mimo, że minęło już kilka miesięcy film zrobił na mnie tak wielkie wrażenie, że słucham tej piosenki i myślę o tej historii. Jakże mało jest filmów prawdziwych, gdzie zakończenie nie krzyczy "żyli długo i szczęśliwie". Choć tu autor filmu mógłby zapytać - a czym jest szczęście? bo być może w naszym pojęciu oni są skazani na wieczny ból, a może wg nich my nigdy nie odkryliśmy prawdziwej miłości i nie dane nam ich osądzać.
Ogólnie - fascynujące przedstawienie syndromu sztokholmskiego.
Niesamowity film. Jeden z ulubionych.