I tak oto danie się oczarować woke-bzdurami spowodowało, że stracili 30 wspólnych lat. Tak się kończy feminizm - smutkiem i łzami. Oczywiście twórcy filmu chcieli pocieszyć widza, pokazać mu, że ta pani w latach 2025-2055 odniosła niesamowity sukces naukowy, spełniła się. Ale to niewiarygodne, bo tego nie pokazali, tylko pokazali ich spotkanie po 30 latach - to, co tak naprawdę jest najważniejsze, czyli miłość. Ale chcą nam wmówić, że nie, bo "prawa kobiet". Obawiam się, że za 15-20 lat tego typu filmy będą się kończyć tym, że on wróci do 1966 i sczeźnie ze smutku i rozpaczy, bo popełnił błąd, że wrócił, a ona jako feministka piątej fali, zostając w 2025, podbije świat. Bo dziś jeszcze pokazują, że tak naprawdę to ich uczucie było najważniejsze (mimo, że woke wygrywa, nawet kosztem rozstania na trzy dekady). Choć ja bym im zrobił spotkanie w tym 1996 inne, bardziej realne - on z nową żoną, chwila rozmowy, ale jednak idą w swoim kierunku i on już nie wraca do tego, co było, a ona zostaje ze swoim "sukcesem naukowym".
Nie no gościu nie przesadzaj, zachował sie jak palant i nie w smak mu bylo to sie nie dziw ze została, mozna byc z lat 60tych 20wieku ale rozumiec pewne rzeczy a nie sie tak zachowywac i byc zazdrosnym zamiast wspierac i cieszyc sie razem ze swoją żoną.
No wiesz, zachował się jak palant np. na tym spotkaniu z okazji Dnia Kobiet, ale to nie wynikało z tego, że coś z nim było nie tak, tylko wynikało z braku rozumienia czasów, w których się znajdował. I ona nie dlatego została, bo chyba rozumiała, skąd u niego taka postawa, ale została, bo jej się te woke-czasy spodobały (choć głównie dlatego, że się spóźniła, a on już wrócił do 1966). Ale nie miała go dosyć, bo po nim płakała, a po 30 latach spowodowała, że się jednak spotkali.