Gdyby odrzucić /złagodzić / sceny nekrofiliskie zostaje smutny film o samotności i poszukiwaniu chwili szczęścia. Wiem, że zabrzmi to głupio ale widzę tu wpływ niemieckiego ekspresjonizmu / m.in. Murnau i jego Nosferatu/ a także (przepraszam za skojarzenie) Bergmana i jego ascetycznych filmów o poszukiwaniu Boga. Kolejne moje skojarzenia pewnych scen to francuska Nowa Fala, E. Rohmer, W. Allen i modne kiedyś Mondo Cane.