Tragikomedia, w stylu, jaki lubię najbardziej: ciężko określić czy przeważa to pierwsze czy drugie. Choć "komizm" akurat jest tu zdecydowanie barwy czarnej. Cztery przeplatające się historie, których bohaterami są ludzie pozornie zwichrowani, a tak naprawdę będący idealnym odbiciem... Ciebie drogi czytelniku. Ciebie, mnie, Twojego sąsiada i wszystkich tych, którym w życiu życzysz najgorzej, choć nigdy otwarcie się do tego nie przyznasz. Bo najbardziej nienawidzimy tych, u których widzimy własne znienawidzone cechy - ta pozornie mało odkrywcza myśl jest jak dla mnie motywem przewodnim obrazu Muncha-Falsa. I uderza tą myślą jak obuchem. Są w tym obrazie sceny autentycznie bolesne, przykre, jak choćby zakończenie wątku "dobroczyńców" Jonasa. "Nie ma tego złego" idealnie jednak wyważa proporcje między sadystycznym wręcz pastwieniem się nad swymi bohaterami (i widzem jednocześnie) i odrobiną otuchy. Przewrotne, pełne ironii zakończenie można więc odczytywać jako żart twórcy, ale można też w nie uwierzyć, dać się mu pokrzepić. W moim odczuciu - arcymocne kino, o intensywności małego wybuchu atomowego. Takich "opowieści wigilijnych" chciałbym więcej.
Zgadzam się z tym co napisałaś. Bardzo podoba mi się w tym filmie umiejętne przeplatanie humoru i dramatu. Film ukazuje przewrotność ludzkich losów, to jak się ze sobą splatają, jak okazuje się, że dobro i zło nie są od siebie odległe. Sceny z "dobroczyńcami" Jonasa to po prostu majstersztyk. Dla mnie ten film jest również filmem o samotności, indywidualizmie, poszukiwaniu bliskości. Całość słodko - gorzka, zakończona w niezwykły sposób i nie dających żadnych jednoznacznych odpowiedzi. Świetny film.
Zgadzam się ze wszystkim co napisaliście. Muszę się tylko zwierzyć, że ulżylo mi gdy puding rozładował napięcie :) Dobry film.
Jeżeli ktoś chce więcej takich opowieści wigilijnych to polecam Trzech mędrców (2008). Podobny klimat, równie mocny jak dla mnie.