My mamy Jana Kochanowskiego, mamy "Chłopów" noblisty Reymonta. Nieszczęśni
Amerykanie nie mają wielowiekowej kultury i lukę tę starają się wypełnić takimi jak ten.
Wszystko tu udaje ekranizację wielkiej, nieistniejącej powieści. Pretensjonalny głos zza
kadru, obrazy zwierząt i maszyn w miejsce opisów, wyraźny podział na rozdziały, powolność
ale i posoczystość. Urocze to, ale właściwie też smutne. Gdy bohater mówi "we must do it
by ourselves" jest właściwie alter ego scenarzysty i reżysera - tworzącego historię,
fundującego mit.
w mą wypowiedź wkradł się interesujący błąd, nie wiedzieć czemu nie mogę edytować. chodziło oczywiście o potoczystość.
Bardzo trafnie to ująłeś. Mnie również od samego początku odrzucał głos zza kadru. Wypowiadany przez zasmucone dziecko, pewnie miał na celu wzbudzać u widza litość. Dodatkowo te banalne formułki w stylu "życie masz tylko jedno, więc się ciesz" :D Bardzo nie przypasowała mi ta forma. Generalnie to dopiero drugi film Mallicka, który obejrzałem (pierwszy to Cienka czerwona linia, której też nie jestem fanem), więc pomalutku ten twórca zyskuje u mnie opinie pretensjonalnego, nadużywającego środków reżysera, który serwuje gawiedzi filmy rzekomo poruszające ważne kwestie. Do przesady sentymentalny.
Poczytaj Faulknera i Hawthorne'a, przekartkuj "Grona gniewu" Steinbecka. To na początek.
Zupelnie chybiona interpretacja, a szkoda. Wyskakiwanie z budowanie jakiegos mitu to juz zupelny obciach intelektualny. Cala historia z filmu jest opowiedziana z perspektywy dziecka, to tylko taka wskazowka. Radze poogladac jeszcze raz.
Nie moge sie zgodzic, ze "cala historia jes opowiedziana z perspektywy dziecka" gdyby tak bylo, gdyby historia zywila sie jakims niedopowiedzeniem, film moglby byc ciekawy. Niestety tu mamy wszystko pozytywistyczne podane na tacy przez narratora wszechwiedzacego, ktory tylko podpiera sie drugim glosem - glosem rzeczonego dziecka.