PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=843072}

Niebo o północy

The Midnight Sky
4,9 31 683
oceny
4,9 10 1 31683
3,7 14
ocen krytyków
Niebo o północy
powrót do forum filmu Niebo o północy

Tak naprawdę film opowiada tragiczną historię śmiertelnie chorego bezdomnego (stąd ten niepoprawny zarost), który w ostatnich chwilach życia pod wpływem postępującej hipotermii doświadcza stanu, w którym umysł zaczyna płatać mu figle i traci kontakt z rzeczywistością. Wszystko, co zostało pokazane, ma w istocie ukryte znaczenie. I tak przykładowo początkowa scena symbolizuje rozmowę z policjantem, który rutynowo sprawdza miejski park w celu wyproszenia meneli śpiących na ławkach i robiących sobie obozowisku w miejscu publicznym, gorsząc w ten sposób okolicznych mieszkańców. Nasz schorowany bohater odmawia opuszczenia swojego przybytku ("twój dom jest pewnie tu" - "miejsce dobre jak każde inne") i udania się do szpitala w celu dokonania transfuzji krwi, za które dostawał skromne wynagrodzenie, niezbędne do zakupu żywności. Nie wiadomo, czy bezdomny robi to z powodu pogardy do normalnego stylu życia i uprzedzeń do opieki medycznej ("gdyby śpieszno mi było umierać, poleciałbym z wami") czy pod wpływem załamania swoją sytuacją socjoekonomiczną. Na to pytanie widz musi już odpowiedzieć sobie sam. W każdym razie policjant tym razem odpuszcza, informując o tym swojego partnera, któremu nie chciało się nawet wchodzić do parku, tylko czekał przy bramie na rozwiązanie sytuacji. Tu również nie wiadomo, czy oficer publiczny zostawia nieszczęśnika w spokoju z dobroci serca, chcąc uszanować jego ostatnią wolę, czy po prostu nie chce się użerać z pijakiem, gdy w domu czeka na niego rodzina pełna dzieciaków spragnionych prezentów na Boże Narodzenie. Być może po prostu nie tracić czasu na jałową rozmowę i szarpaninę z człowiekiem, który nie pachnie fiołkami, tym bardziej, iż ma zadania o większym priorytecie, jak np. zgłoszenia od przewrażliwionych matek o zaginionych dzieciach, które spóźniły się 15 minut do domu. Wszak rodzic może zgłosić skargę na komisariacie, a menela wpuszczą tam tylko jeśli sobie nagrabi, w celu jego aresztowania. Koniec końców, nasz bezdomny zostaje sam i zapada w sen, doświadczając coraz większych urojeń, gdzie fikcja zaczyna zacierać się z rzeczywistością. Dowodem na to, iż nie jest to tylko sen, jest scena w której na wpół lunatykując odnajduje on swojego kolegę od picia, niemalże zamarzniętego na śmierć. Jego stan jest równie fatalny, jeśli nie gorszy. Pięknie została tu ukazana bezsilność głównego bohatera, który nie może nic na to poradzić (rzeczywistość), i gdyby tylko mógł, uśmierzyłby cierpienia swojego kompana od kieliszka, nie zastanawiając się nad konsekwencjami (wyobraźnia). Całość fabuły rozgrywa się jednej mroźnej nocy pod gołym niebem (stąd tytuł: "Niebo o północy"). Warunki arktyczne symbolizują postępujące wyziębienie organizmu. To, co wygląda na retrospekcje i podróże w kosmosie, to w rzeczywistości wyłącznie kolejny fazy w ramach tego samego snu. Poza tą jedną nocą mamy raptem wspomnienie o libacji alkoholowej mającej miejsce trzy tygodnie wcześniej, która zakończyła się tragicznie. W filmie pada jedynie eufemistyczne określenie "incydent". W istocie chodziło prawdopodobnie o zatrucie denaturatem, które nadwyrężyło już i tak nieciekawy stan bohatera i posłało do piachu kilku jego kolegów. To całe zdarzenie tak nim wstrząsnęło, że pierwszy raz od dłuższego czasu zaczął zastanawiać się nad kruchością własnej egzystencji. Te rozważania mają swój obraz również w jego snach i złudzeniach. Są one przepełnione opustoszałymi, aczkolwiek dobrze wyposażonymi pomieszczeniami, do których w normalnym życiu nie miał dostępu. Działa to na zasadzie kontrastu. Wcześniej mógł takie rzeczy oglądać jedynie przez szybę, gdzie i tak był przepędzany co rusz przez ochronę obiektów. W jego mniemaniu wszyscy mieli do tego dostęp, tylko nie on. Teraz zaś to on jest panem i władcą wszystkiego, zaś wszyscy inni zniknęli. Tak jak on nie istniał wcześniej dla nikogo (ludzie traktowali go jak powietrze, gdy żebrał pod sklepem), tak teraz nikt inny nie istnieje dla niego, przynajmniej na Ziemi. Ma tam swój własny świat na własność, w którym wyobraża sobie, iż jest ważnym naukowcem, który dokonał przełomowego odkrycia i zlokalizował inną planetę zdolną do zamieszkania przez ludzkość, a teraz niemalże chroni rodzaj ludzki przed zagładą. Ewidentnie jego umysł odnosi się tutaj do czasów beztroskiej młodości, gdy Ameryka żyła wyścigiem kosmicznym, a start rakiet z przylądka Kennedy'ego (obecnie Canaveral) oglądał każdy kto miał wówczas dostęp do telewizora. Jego umysł podświadomie wraca do tych wspomnień, kreując na ich podstawie fikcyjną rzeczywistość, w celu uśmierzenia bólu i odciągnięcia myśli od nieuchronnej, zbliżającej się nieubłaganie śmierci. Ponieważ jednak w rzeczywistości bohater nie ukończył nawet podstawówki, przedstawiony obraz staje się karykaturalny, wręcz komiczny. Hipotermia i skrajne wykończenie organizmu tłumaczy zaś, dlaczego na wpół senne wizje nie mają z naszej perspektywy większego sensu. I tak przykładowo w rzeczywistości wykreowanej przez umysł chorego, ludzkość jest w stanie założyć potężną bazę na planecie bardziej odległej od Ziemi niż Mars, być może poddać ją nawet terraformowaniu (chociaż nie zostało to powiedziane wprost), a przynajmniej uraczyć ją bujną roślinnością na otwartej przestrzeni (pola pszenicy niemalże tak dorodnej jak w raju odkrytym przez statek "Przymierze" - nasz żul ewidentnie musiał widzieć zwiastun filmu Ridleya Scotta), bez potrzeby budowania zamkniętych komór tlenowych. Z drugiej jednak strony poziom automatyzacji misji kosmicznych jest na tyle niski, że komputery nie są w stanie poinformować zbliżającego się do Ziemi statku o potencjalnym niebezpieczeństwie. Nie wiadomo nawet o jakie niebezpieczeństwo chodzi. Jest ono nierozróżnialne niczym alkohol spożywczy od denaturatu, którym wcześniej zatruł się bohater ze swoimi współtowarzyszami. Nie da się tego zbadać organoleptycznie ani pojąć umysłem. Z jednej strony sugeruje się zatrucie powietrza ("otacza ją pasmo górskie, więc powietrze powinno być tam czyste, przynajmniej na razie"), z drugiej zagrożone są stacje kosmiczne na LEO, satelity komunikacyjne na GEO, a nawet bezzałogowe misje kosmiczne w naszym naszym planetarnym i poza nim (sic! misja Voyager 3 została wstrzymana!). W każdym razie, przed tym nieznanym, wręcz niewidocznym zagrożeniem, nasz bohater musi ostrzec kosmonautów osobiście. Widać przy tym, że nie rozumie jak właściwie działają radioteleskopy. Stąd ta cała logicznie bezsensowna podróż do obiektu dysponującego silniejszą anteną, po to aby nawiązać kontakt ze statkiem znajdującym się w odległości nie większej niż nasz rodzimy księżyc (inaczej komunikacji w czasie rzeczywistym wyjaśnić nie można). Nasz bohater nie ma zbytniego pojęcia o komputerach. Wszak nigdy ich nie używał. Stąd nie są mu znane pojęcia takie jak zdalny dostęp i musi telepać się do stacji meteo praktycznie na piechotę (skuter śnieży gubi po drodze). To wyjaśnia również, dlaczego ludzie ukryci w schronach nie mogą zdalnie nadawać przejąć kontroli na takimi obiektami. Nasz bezdomny miał silną potrzebę poczucia się kimś ważnym, ale nie było to możliwe do zrealizowania w brutalnym świecie rządzącym się twardymi zasadami. Umożliwił mu to dopiero jego umierający mózg, który wykreował dla niego rzeczywistość, która normalnie nie miała prawa się spełnić. Dlatego uważam, że ten film to naprawdę piękny utwór podejmujący trudną tematykę niespełnionych ambicji osób z marginesu społecznego. Mało kto wcześniej był w stanie uchwycić dramat tych ludzi i ich cierpienia psychiczne, gdyż zazwyczaj skupiano się na niedostatku i bólu fizycznym, zaś ich wewnętrzne troski były zupełnie ignorowane, jakby nie istniały. Zaryzykuję twierdzenie, że to prawdziwy przełom w kinematografii, który rzuca zupełnie nowe światło na sprawy, na które ludzkość patrzyła przez tysiąclecia, ale których dotychczas nie dostrzegała. Miejmy nadzieję, że to przepiękne dzieło zostanie docenione Oskarem.

ocenił(a) film na 4
yuri_pl

A teraz na serio: Film jest idiotyczny do granic możliwości. Mówiąc wprost, nie ma najmniejszego sensu. Całość jest oparta na podstawach gwałcących wszelką logikę, przez co nic nie trzyma się kupy. Zacznijmy od tego, co się wysuwa na pierwszy plan, czyli tego co właściwie spotkało naszą ukochaną Ziemię. Wiemy tylko o nieuchronnej apokalipsie, którą ludzie sami sobie zgotowali, a która ma uniemożliwiać życie na powierzchni planety. Reżyser nie ujawnia co się właściwie stało, bo w istocie sam nie ma o tym pojęcia. Zazwyczaj nie mam problemu z niedomówieniami. Nie oczekuję, że wszystko zostanie podane na tacy. Tutaj jednak aura tajemniczości ma przykrywać gigantyczne luki fabularne, które niczym czarna dziura pożerają całą opowieść. Dzieje się tak dlatego, ponieważ żadna znana ludzkości globalna katastrofa nie ma szans wywołać takich skutków jakich życzyliby sobie autorzy tego paszkwilu. Pomijam już postępujące skażenie powietrza (mające kilka różnych epicentrów rozsianych w przeróżnych miejscach na obydwu półkulach), które nie ma absolutnie żadnych podstaw naukowych. Chodzi mi tutaj bardziej o kompletną nieudolność ludzkości, która mimo zaawansowanej technologii (kolonizacja odległej egzoplanety - satelity Jowisza, wyświetlacze holograficzne, statki kosmiczne będące ziszczeniem najśmielszych snów von Brauna), nie jest w stanie zapewnić właściwej komunikacji z powracającym na Ziemię statkiem, i pozostawia jego los w rękach jednego, umierającego człowieka, który może kopnąć w kalendarz w każdym momencie. Dzisiaj wydajemy komendy łazikom marsjańskim, zdając się na to, że powierzone zadania będą realizowały w miarę autonomicznie, ale w przyszłości, mimo posiadania stałej bazy na innym ciele niebieskim, nie będziemy w stanie skontaktować się ze statkiem, który lada moment ma powrócić na Ziemię? Ludzkość ukryta w podziemnych schronach nie może zdalnie kontrolować radioteleskopów za pomocą połączeń światłowodowych? W końcu, czy nie da się zaprogramować satelitów komunikacyjnych, aby automatycznie nadawały choćby tylko sygnał ostrzegawczy? To, że wszystko leży w gestii jednego schorowanego człowieka, jest totalnym absurdem. Tak samo jak to, że musi się on przemieszczać z jednego miejsca do drugiego, żeby móc nadać wiadomość. Sama komunikacja ze statkiem też wywołuje u mnie jedynie uśmiech politowania. Nawet będąc na obszarze stacji meteo i mając bezpośredni dostęp do anteny nadawczej, Augustine nie jest w stanie zaprogramować komputera do nadawania automatycznego sygnału, tylko wyczekuje na moment aż pojazd znajdzie się w zasięgu, aby osobiście porozmawiać z załogą (jego córka wcale nie jest lepsza - wywołuje Ziemię niczym statek morski pobliskie jednostki przez radio). Robi to oczywiście w czasie rzeczywistym, co jasno pokazuje w jak niewielkiej odległości od Ziemi znajdują się astronauci.
Pod względem science-fiction ten film leży i kwiczy, gdyż mamy tu samą fikcję, bez jakiejkolwiek nauki czy choćby zachowania odrobiny logiki. Film nie tylko nie daje żadnego wyjaśnienia, ale nawet i cienia powodu, dla którego kolejne misje kosmiczne zostały anulowane. Teleskop WFIRST (swoisty następca Kosmicznego Teleskopu Hubble'a), który opuścił Ziemię w 2025 - nieaktywny. Europejski PLATO wystrzelony rok później - to samo, podobnie jak i rosyjski Orion 2. Taki sam los czekał hinduskie sondy księżycowe, jak i inne statki bezzałogowe mające za zadanie badanie asteroid. Łaziki badające księżyc Saturna - Tytana - też szczęścia nie miały, nie mówiąc już o sztucznych satelitach Ziemi, przynajmniej tych realizujących misje badawcze. Na koniec wisienka na torcie - Voyager 3 w 2049 nie może poradzić sobie bez ludzkości. Co do cholery poszło nie tak z naszą technologią? Czyżbyśmy cofnęli się w rozwoju i porzucili jakiekolwiek prace nie tylko nad AI, ale i zwykłą automatyzacją urządzeń? Swoją drogą, czym w takim razie byłaby komputerowa asystentka odpowiadająca na komendy głosowe, jeśli nie przynajmniej futurystycznym odpowiednikiem Siri? Prymitywnych chatterbotem? Chyba tak, skoro na pytanie o misje w toku jednym ciągiem wymienia te, które zostały zamknięte. Czy ta nadchodząca apokalipsa to kara boska za bezdenną ludzką głupotę? Jeśli tak, to należało nam się.
Te wszystkie absurdy istnieją tylko po to, żeby usprawiedliwić dramatyczną historię głównego bohatera i dać podwaliny pod jego heroiczną postawę. Szkopuł w tym, że ta opowiastka jest niezwykle słaba, płytka i naiwna. W pierwszej scenie lament matki, która nie mogła odnaleźć swojej córki podczas odlotu, miał nam zasugerować, iż dziewczynka która objawiła się Augustinowi jest właśnie tą zgubą. Niestety, sztuczka się nie udała. Już od pierwszych chwil miałem pewność, że jest ona wyłącznie wytworem umysłu schorowanego człowieka, któremu mózg zaczyna płatać figle, co widać choćby po zanikach pamięci (zapomnienie o przygotowanych wcześniej płatkach śniadaniowych, potem pozostawienie włączonej kuchenki, co doprowadziło do pożaru w kuchni). O tym, że jest ona wizualizacją jego córki, wiadomo było po retrospekcji ukazanej w drugim kwadransie filmu. Ciężko tu nawet mówić o twiście fabularnym, gdyż było to aż nazbyt oczywiste. Była niemową, gdyż w prawdziwym życiu nie miał okazji zamienić z nią ani słowa, co dodatkowo zostało potwierdzone później.
Film był przewidywalny do bólu, co osobiście odbieram jako wielką wadę. W dodatku nie brakuje zwykłych niedorzeczności, jak np. to, że czarnoskóra astronautka przedstawia koledze swoją siostrę dopiero w momencie powrotu na Ziemię, chociaż w normalnych warunkach takie rozmowy odbywają się już na etapie szkolenia. Jeszcze większym idiotyzmem jest rekrutacja na tak wymagającą misję osób zwyczajnie niedoświadczonych, a już totalnym kretynizmem posyłanie w sytuacji zagrożenia na spacer kosmiczny osoby, która nigdy wcześniej tego nie robiła. Realność samego statku i jego automatyczną nawigację przemilczę, żeby nie kopać leżącego, podobnie jak kwestię ciąży w kosmosie (ogólnie odbieram to wyłącznie jako pretekst do rozmowy o imieniu dla dziecka, co jest nieudolną próbą nawiązania do imienia Iris i połączenia z wątkiem rozgrywającym się na Ziemi). W każdym razie, mamy tu do czynienia z kompletnym brakiem zrozumienia podstaw funkcjonowania astronautów oraz relacji jakie mogą między nimi zachodzić. Dlatego też pseudo-rozterki w końcówce wzbudziły we mnie jedynie uśmiech politowania. Utwór Clooneya stara się nam narzucić tok rozumowania, w którym powrót na K23 jest największą szansą na uratowanie. W końcu kto nie chciałby zamieszkać na rajskiej planecie z przyjazną atmosferą i bujną florą, szczególnie w sytuacji gdy Ziemia staje niezdatna do życia na powierzchni? Dla mnie jednak jest to bardzo naiwne myślenie życzeniowe. Nawet już pomijając to, czy wystarczyłoby im zapasów lot w drugą stronę, to szanse na w miarę komfortowe życie w dwójkę oceniam na mierne (zwróćmy uwagę na brak jakiejkolwiek sensownej opieki medycznej, nawet stomatologicznej, nie mówiąc już o maszynach do produkcji półprzewodników mogących zapewnić części zamienne dla istniejącej infrastruktury), a na przetrwanie ludzkości niemalże zerowe (odsyłam do badań na temat minimalnej populacji początkowej potrzebnej do tego aby zapewnić wymaganą pulę genetyczną do prawidłowego rozwoju kolejnych pokoleń), chociaż akurat to nie jest tutaj najważniejsze (można po prostu przeżyć własne życie bez rozmyślania nad losem gatunku). Zresztą, z jakiegoś powodu druga misja kolonizacyjna została odwołana. Czyżby stało się tak za sprawą tego, że nie rokowała dobrze, gdyż koloniści prawdopodobnie nie poradziliby sobie bez stałej pomocy z Ziemi? W opozycji do tej opcji została przedstawiona wizja powrotu na Ziemię. Jawi się ona jako misja niemalże samobójcza, z minimalnymi szansami na przeżycie. Motywem bohaterów ma być zaś chęć połączenia z rodzinami za wszelką cenę. Tyle, że w praktyce to właśnie to rozwiązanie mogłoby okazać się najbezpieczniejsze. Niestety, ciężko to jednoznacznie ocenić, gdyż film jest pełen niedorzeczności, które zaburzają jego odbiór i stawiają pod znakiem zapytania sens wszelakich rozważań logicznych. Utwór wręcz krzyczy, odłóż logikę, skup się na emocjach. Tyle, że ja kompletnie tego nie kupuję. Wczuwanie się w bohaterów przy tak dziurawej fabule uważam za bezcelowe. Nie zamierzam się bawić w zagadki, co autor miał na myśli, jeśli kompletnie nie potrafi tego wyrazić, bo brakuje mu kunsztu artystycznego.
O czym w zasadzie ten film? O kruchości relacji międzyludzkich, gdzie podróż w kosmosie i katastrofa stanowią jedynie tło dla dramatu? Bez urazy, ale już bardziej głębokie i odkrywcze są dzieła Paulo Coelho. Jaki jest z tego morał? Chyba taki, że George Clooney powinien odpuścić sobie kręcenie filmów (bo kompletnie mu to nie wychodzi) i zająć się własną rodziną. Nawet takie drobne smaczki jak córka podążająca ostatecznie w ślady ojca (scena przy napisach końcowych) nie są w stanie uratować beznadziejnego filmu. Gdyby to ode mnie zależało, wręczyłbym Złotą Malinę za scenariusz i reżyserię.

ocenił(a) film na 8
yuri_pl

Masz Aspergera? W każdym razie, czekamy na recenzję "The 100" :) :D

ocenił(a) film na 4
yuri_pl

Technologia zawodzi bo zamiast umiejętności będą obowiązywać parytety.

Firmy nie będą zatrudniały tego kto im bardziej odpowiad, ale w/g socjalistycznych dyrektyw inkluzywności i różnorodności. Zostanie dzięki temu w końcu odrzucony "biały patriarchat" i nastąpi nowy etap w rozwoju cywilizacji :-)

yuri_pl

Prawdziwego idiotę, gdzie tam do konesera xD.

yuri_pl

To film na podstawie powieści napisanej przez kobietę. Nie znajdziesz tu naukowych faktów ani naukowej logiki. Dla kobiet liczą się emocje, rozterki uczuciowe i łzy (szczęścia bądź tęsknoty) i tego typu duperele.

Tak, czy owak, dzięki za opis. Daruję sobie oglądanie.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones