Ten film jest przepieknie poprowadzony, wyreżyserowany i zagrany. Moim zdaniem warto wyjść z takiej pozycji "wielkiego moralizatora" i spojrzeć na ten film jak na opowieść o tęsknocie. Tęsknocie za bliskością, intymnością, za młodością, za "starym życiem" kiedy nie było się tylko żoną i matką, a ciekawą świata, ludzi, książek, muzyki osobą, która żyje z dnia na dzień. Dla mnie to film o tym, że zauroczył ją niekoniecznie ten akurat mężczyzna, tylko ona się sobie sama spodobała w takiej nieodkrytej, zapomnianej roli. Do tego obudziła się seksualnie, a obiektem jej pożądania stał się młodszy, zupełnie różny od męża typ faceta, tak bardzo pociągający przez to czym się zajmuje, że jest "z miasta" i kojarzy jej się z przygodą. Nawet w sumie sama nie zainicjowała kontaktu, nie podrywała go, była bierna i tylko stwarzała okazję, igrała z tym, w pełni podekscytowana tym co czuje. Niebywała jest ta scena w metrze, po pierwszym zbliżeniu, kiedy Diane płacze i jednocześnie się uśmiecha. Właśnie dla mnie ona tego nie żałuje i płacze z tego powodu, że wcale nie żałuje a powinna, płacze tak naprawdę z bezsilności. Dużo osób tu na forum zarzuca jej, że wraca po więcej albo że miała wszystko i czemu tak się zachowała. Myślę, że właczył jej się tryb 2 światów. Zachowywała pozory i szczerze swoją rodzinę doceniała, lubiła tą część siebie, ale też odkryła uśpioną część innej kobiety - pożądanej, seksownej, nieco wyuzdanej, takiej jaką nie mogłaby być w pierwszym świecie.
Ale co pięknie rezonuje z przemianą i motywami bohaterki, to mąż...który rzeczywiscie od samego początku czuje pismo nosem. Będąc ze sobą tyle lat, naprawdę zna się każde drgnięcie powieki, każdy grymas, każde wahanie, to jest pięknie pokazane, jak Mąż (Gere) powoli, powolutku pozwala sobie dojść do prawdy, dopuszcza możliwość, że jest zdradzany.
Co do postaci kochanka - o nim wiemy najmniej, ale... zdaje sie być takim po prostu korzystającym z życia, mocno aktywnym seksualnie gościem, który zgodnie ze stereotypem Francuza para się flirtem, a że wyszedł z tego romans- c'est la vie! Myślę, że niewiele go to kosztowało (emocjonalnie), raczej nie planował nic poważnego, po prostu miał mega ognistą kochankę i z tego korzystał.
No i w końcu finał.
Gere dostajacy ataku paniki przy konfrontacji - wspaniałe. Ja myślę, że nawet to uderzenie kulą w głowę jest takie symboliczne - on nie uderzył by zabić, lutnął mu w amoku, a tutaj nagle klops, bo własnie jak to w życiu, niefortunnie źle walnął. Przez to ten film jest taki własnie cudowny. Bo on działał irracjonalnie, zupełnie nie jak on, tak się zachowujemy czasem gdy coś wstrząśnie nami tak, że aż tracimy oddech. I w takim momencie można zrobic coś mega głupiego, coś o co się nie podejrzewamy. Tutaj mamy niefortunne uderzenie i trupa.
Cały motyw z ukrywaniem ciała, ciekawy, trochę nie do końca realny z tym brakiem odcisków chyba, ale nie czepiam sie...
I potem ten ten taniec prawdy miedzy mężem a żoną. Cudowne. Powolne odkrywanie kart.
Obejrzałam ten film ponownie po latach i podniosłam ocenę. Myślę, że dojrzałam by spojrzeć na niego inaczej. Dziś postrzegam go jako film o tęsknocie, o tym że należy akceptować każdy etap życia i że związek dwojga ludzi zawsze w końcu napotka kryzys - pytanie jak się z tym kryzysem uporamy, czy starczy sił na szczere rozmowy i jakieś zmiany w sobie dla tej drugiej osoby.
Owszem, trochę jest przestrogą, że na końcu zawsze są konsekwencje, że zdrada nie popłaca. Tak, ale to takie banalne. Bo przecież tutaj mamy takie skrajne rozwiązanie, że kochanek nie żyje - istnie Szekspirowskie zakończenie. W życiu wszystko jest bardziej przyziemne: albo zdrada nigdy nie wychodzi na jaw, albo ludzie się rozstają i wszystko i tak sie rozlatuje, albo po wyjściu na jaw decydują się walczyć i zbudować coś nowego na starych zgliszczach. Wszystkie opcje i tak są bolesne i trudne, tak jak dla bohaterów trudne jest zdecydowanie co teraz zrobić. Wysiąść czy jechać dalej? (Ta metafora z samochodem jest każdorazowo cudna, zupełnie jak w "Co się wydarzyło w Madison County").
Polecam. Warto usiąść do seansu z otwartą głową, nie oceniać bohaterów pochopnie i dostrzec w nich ludzi, takich zwykłych właśnie - bładzących, pogubionych, słabych, ze swoimi wadami i skazami.