Miałam okazję zobaczyć film na przedpremierze (pierwsze urodzinki Kinepolis Poznań... yeah!!!) i z wielką chęcią wybrałam się na właśnie ten film. Dawno nie widziana Diane Lane, magnetyzujący Richard Gere i nowy (?) amant Oliver Martinez brzmiało dobrze. Do tego info, że to nowa wersja filmu Chabrole'a... po prostu pędzić do kina. I w sumie podobał mi się, ale raczej jako misz-masz wszystkich filmów tzw. "erotycznych". Te same chwyty, ta sama historia... Nic nie zaskakuje. Adrian Lane uwielbia robić takie same filmy, wszystko kręci się wokół wielkiej nagle wybuchającej namiętności, która kończy się czyjąś śmiercią, bądź w lżejszej wersji - zranieniem czyichś uczuć. Duże podobieństwo do "9 i 1/2 tygodnia"... deja vu... Bardzo jednak podobała mi się Diane Lane. Gra emocji na jej twarzy po prostu wspaniała... ale jakże łatwa do odczytania przez jej filmowego męża, Richarda Gere. Resztę zobaczcie sami...
PS. Ogromny, po prostu niebotyczny minus dla montażu - ten wiecznie wiszący nad bohaterami mikrofon niszczy cały klimat oglądania filmu. Zgroza!!! Ktoś tu mocno nawalił...