Przyznaję, że film oglądałem jednym okiem, równocześnie robiąc co innego. Jeśli coś przegapiłem, to proszę o korektę.
1. Realia historyczne
Chińskie siły lotnicze były częścią Kuomintangu, czyli śmiertelnego wroga towarzysza Mao. Zaskakuje mnie, że są przedmiotem dumy we współczesnych Chinach.
2. Stylistyka filmowa
Dialogi, gra aktorska i czerstwe dowcipy robią wrażenie międzywojennego filmu radzieckiego. Wszystko sztuczne i męczące.
3. Strona techniczna
W użyciu są samochody produkcji amerykańskiej: ciężarówka Studebaker US6 (która weszła do produkcji w 1941 r. i wbrew temu, co pokazano w filmie, nie była awaryjna), oraz półciężarówkę Dodge WC (produkowaną od 1940 r.), nie istniejące w chwili, gdy dzieje się akcja filmu, czyli w roku 1937.
Na wyposażeniu chińskich sil lotniczych są radzieckie samoloty I-16 (o prędkości maksymalnej 489 km/h), które są w stanie ścigać samoloty japońskie. Sądzę, że miały to być Mitsubishi Zero (produkowany od 1940 r. ale co tam, fajnie wyglądają), choć raczej historycznie należało się spodziewać Nakajima Ki-27, ze stałym podwoziem (prędkość 470 km/h) i wtedy przebieg walk byłby sensowny, bo I-16 był lepszy w walce kołowej.
Pojawia się u dzielnych Chińczyków nawet jeden Curtis P-40 (produkowany od 1939 r.). Mrożąca scena lądowania uszkodzonego samolotu na pędzącej ciężarówce, to dopiero osiągnięcie. Otóż w konstrukcjach lotniczych jest coś takiego, jak prędkość przeciągnięcia. Po zwolnieniu do niej, zanika siła nośna i samolot spada jak kamień. Zatem ciężarówka (ta wysoko awaryjna) pędziła po nieutwardzonej nawierzchni szybciej niż 150 km/h, bo takie były właściwości P-40.
Zatrudnienie znanych aktorów (choć dziś wiem, że drewniana gra Bruce'a była spowodowana niedomaganiem na zdrowiu), widoczne szczodre finansowanie animowanych scen walk powietrznych, nie pomogły. Film to gniot, jedynie oczko wyżej od "Bitwy o Ziemię" z Travoltą (choć tamten film po latach stał się kultowy, jako niezamierzona parodia).
Nie sądzę, żeby takie niuanse dotarły do mózgowia młodych Chińczyków. To tacy sami kretyni jak ci na Zachodzie tylko na trochę inny sposób. Piloci są dzielni, więc "nasi", a nie żaden tam faszystowski Kuomintang. :)
Udział amerykańskich aktorów i uwypuklenie roli szkoleniowca oraz dostaw z USA, świadczy raczej o chęci zaistnienia z tą narracją na Zachodzie. A tu znajomość historii Azji jest śladowa i dominuje "narodowe" spojrzenie na historię. Nie widzimy w japońskiej agresji na Chiny elementu II wojny światowej. A na azjatyckim teatrze był to jej początek. Twardo obstajemy, jako Polacy, przy 1 września. Ale w Rosji to dopiero 22 czerwca 1941, a w USA 7 grudnia 1941. Realistycznie, z punktu widzenia przebiegu i konsekwencji wojny, faktycznie ta ostatnia data jest najważniejsza.
Chcą przekonać Jankesów, że podczas II WŚ nie pomagali Kuomintangowi tylko bandzie zbuntowanych komuchów rządzących dzisiejszymi "Chinami"? Może im się udać. Skoro Niemcom udało się podzielić z nami odpowiedzialnością za Holocaust, to przy tym pikuś. :)
Kiedyś, goszcząc w Pekinie, premier Japonii chciał przeprosić Chiny za krzywdy wyrządzone w czasie wojny. Mao Tse Tung odpowiedział mu, że bez tej wojny komuniści nie doszliby do władzy. Kilkumilionowe straty wśród chińskich cywilów w części były zawinione przez celowo wywołane przez siły Kuomintangu powodzie. Do tego terror wewnętrzny i klęska głodu, też nie wymagały aktywności Japończyków. Reszta bez wątpienia to ich zasługa.
A data 1 września nie ze względu na uprzejmość wobec Polaków, tylko że tego dnia do wojny weszły Niemcy, które są ikoną II WŚ.