Oceniając prezentowaną obecnie w kinach producencką wersję "Nimfomanki" trzeba pamiętać, że jest ona krótsza od wersji autorskiej o prawie 1,5 godziny i jej wymowa nie do końca musi pokrywać się z tym, co Lars rzeczywiście miał nam do przekazania w swoim nowym dziele. W przypadku takiego typu kina, jakie tworzy von Trier, każda dodatkowa scena i każde dodatkowe słowo padające z ekranu może nadać zupełnie nowy sens tym scenom, które znalazły się w wersji kinowej, a tym samym zmienić przekaz całego filmu. Dlatego zastanawiałem się nawet czy warto zabierać głos na temat filmu, którego autorstwo jest sprawą mocno dyskusyjną. Wersja Larsa została bowiem nie tylko bardzo mocno skrócona, ale też zmontowana bez jego udziału. Pomyślałem jednak, że może trzeba "na gorąco" zapisać swoje refleksje po seansie tej "wykastrowanej" wersji "Nimfomanki", nawet jeśli obejrzenie wersji reżyserskiej zmusi mnie do zweryfikowania mojego poglądu na temat najnowszego filmu von Triera.
Tym, co wydaje się być najbardziej charakterystyczne dla tego filmu, jest jego intelektualny charakter. Wydaje mi się, że zostało to przez twórcę z góry zaplanowane. Lars nie chciał tym razem oddziaływać na intelekt widza za pośrednictwem opowieści o dużym ładunku emocjonalnym, tak jak to robił z wielkim powodzeniem w filmach zaliczanych do tzw. Trylogii Złotego Serca. Świadczy o tym bardzo literacka konstrukcja scenariusza i ten słynny już dygresjonizm, który bardzo wzbogaca opowieść pod względem intelektualnym i stwarza okazję do zaprezentowania poczucia humoru artysty, ale jednocześnie działa zabójczo na emocjonalną warstwę historii tytułowej nimfomanki i uniemożliwia widzom empatyczne śledzenie z napięciem dziwnych przygód głównej bohaterki i podjęcie próby choćby częściowego zrozumienia podejmowanych przez nią decyzji i dokonywanych wyborów. "Nimfomanka" jest dziwną mieszanką wykładu filozoficznego (pełne erudycyjnych odniesień wypowiedzi Seligmana) i dość mętnej i wyrywkowej opowieści głównej bohaterki, której kontrowersyjność i bluźnierczy charakter wcale nie wynika z faktu iż jej tematem jest szczegółowy opis zachowań charakterystycznych dla zaburzenia określanego mianem nimfomanii, ale z tego, że jest ona w istocie trawestacją opowieści o życiu Jezusa z Nazaretu, w której zamiast syna bożego umęczonego w celu odkupienia ludzkich grzechów, pojawia się kobieta cierpiąca na krzyżu swej zgubnej seksualności i przejmująca na swe wątłe barki cały brud i całe zło męskiego rodu.
W swoim filmie Lars odrzuca zarówno realizm jak i psychologizm na rzecz dyskursu czysto intelektualnego. Akcja "Nimfomanki" dzieje się w rzeczywistości bezczasowej i nie związanej z żadnym konkretnym miejscem na Ziemi. Reżyser nie chce opowiedzieć nam poruszającej historii o współczesnej kobiecie, mieszkającej w jednym z krajów europejskich i borykającej się z problemem swego rozbuchanego libido. Medyczne czy psychologiczne podejście do zagadnienia nimfomanii zdaje się von Triera zupełnie nie interesować. On chce dotrzeć do samego sedna sprawy, do mechanizmu funkcjonującego jego zdaniem w świecie ludzkiej seksualności od samego początku istnienia naszego gatunku. Stworzona przez niego figura nimfomanki nie ma wiele wspólnego z tą opisywaną w podręcznikach seksuologii, ale za to doskonale nadaje się do egzemplifikacji jego oryginalnej i dyskusyjnej koncepcji filozoficznej.
Joe nie jest kobietą z krwi i kości, która ma dość jasno określone cechy psychiczne i która stawia przed sobą konkretne cele. Nie możemy tej postaci włożyć do jednej szufladki razem z Bess McNeill z "Przełamując fale" czy Selmą Jezkovą z "Tańcząc w ciemnościach". Nawet Grace z "Dogville", która przecież bardziej była nośnikiem pewnych idei filozoficznych Larsa niż realistycznym portretem kobiecym, miała w sobie znacznie więcej z normalnej istoty ludzkiej niż bohaterka "Nimfomanki". Joe przypomina mi trochę potwora stworzonego przez doktora Frankensteina :) Jest pozszywana z kilku fragmentów ludzkich zwłok. Na jej postać składa się trup samego Jezusa Chrystusa i trupy nieszczęsnych kobiet, które Lars z takim upodobaniem torturował i uśmiercał w swoich poprzednich filmach :))
Kolejne fragmenty opowieści Joe przypominają kolejne stacje drogi krzyżowej. Bluźnierstwo Larsa nie polega wcale na tym, że, jak twierdzi Tadeusz Sobolewski, zilustrował scenami erotycznymi piękną muzykę z chrześcijańskiego chorału Bacha "Ich ruf zu dir, Herr Jesu Christ", ale na tym, że u niego Jezus Chrystus, krocząc swą drogą krzyżową, zamiast krzyża na plecach ma gorącą cipę między nogami :))
Kluczem do prawidłowego odczytania przekazu zawartego w tym filmie okazuje się więc interpretacja przedstawionych zdarzeń i postaci w kontekście religijnym, a dokładnie chrześcijańskim, z uwzględnieniem różnic doktrynalnych pomiędzy Kościołem Wschodnim i Zachodnim. Znów kłania się nam obsesja Larsa na temat twórczości Andrieja Tarkowskiego, którego szalony Duńczyk najwyraźniej kocha i nienawidzi jednocześnie :)
Von Trier pokazał środkowy palec wszystkim tym, którzy liczyli na ostre porno, opowiadające przygody pewnej pozornie cywilizowanej Europejki, która pod cienką powłoką kultury skrywa wiecznie niezaspokojoną samicę, pragnącą zassać do swej mrocznej, zwierzęcej waginy każdy element męskiego świata, próbującego narzucić jej swą dominację.
Zamiast portretu psychologicznego niewyżytej suki lub kobiety - modliszki dostajemy od Larsa po raz kolejny kobietę - ofiarę, która na dodatek uważa się sama za istotę złą i zasługującą na swój tragiczny los. To akurat było do przewidzenia. Ale muszę z przykrością stwierdzić, że chłodny, intelektualny sposób opowiadania, jaki zastosował von Trier tym razem, nie przypadł mi do gustu. To, co najbardziej podziwiałem zawsze u tego reżysera, to umiejętność przedstawiania historii w sposób bardzo mocno oddziałujący na emocje, ale przy tym na tyle oryginalny i przewrotny, że w konsekwencji skłaniający do odkrywczych refleksji. Można oczywiście usprawiedliwiać Larsa, wskazując na fakt, że wykorzystywanie stale tej samej strategii byłoby zwyczajnie nudne i mało twórcze. Myślę też, że Lars, który zbliża się do sześćdziesiątki, ma jak najbardziej prawo skłaniać się w kierunku kina czysto intelektualnego. Wszak lata sześćdziesiąte są w życiu mężczyzny epoką panowania rozumu :) Cielesność i emocjonalność interesują go już pewnie głównie jako zagadnienia intelektualne.
Mimo, że doceniam wartość tego filmu i z pewnością będę go powolutku rozgryzał miesiącami, to jednak uważam, że "Nimfomanką" Lars haniebnie zdradził kino i jak gdyby nigdy nic poszedł się pieprzyć z literaturą i filozofią :))
Dlatego za karę daję tylko siedem gwiazdek :) Może zmienię ocenę na osiem gwiazdek po obejrzeniu wersji autorskiej. Ale jedno mogę powiedzieć już dziś : ten film nie jest z pewnością arcydziełem sztuki filmowej.