Myślę , że od początku chciał "przelecieć " Joe , miał zboczone myśli już wcześniej ( patrz : wizualizacja szkolnej sali ) wiec raczej zanudzał ją łowieniem ryb i innymi rzeczami po to by zasnęła i zabrał by się do dzieła , tak jak na końcu.
Stary zbereźnik całą noc wysłuchiwał opowieści i zgrywał wielkiego filozofa, tylko po to żeby zamoczyć. Druga opcja jest taka, że nie miał od początku złych intencji, ale po wysłuchaniu opowieści zdał sobie sprawę ile stracił (wcześniej wspominał, że przez całe życie seks w ogóle go nie interesował) i chciał choć trochę nadrobić.
Tak czy siak zakończenie kompletnie mi się nie spodobało. Dla mnie ten film skończył się w momencie kiedy Joe położyła się spać, a dalszego ciągu uznaję, że nie było.
Według mnie zakończenie jest bardzo ważne w przypadku tego filmu (praktycznie jak w przypadku każdego :D). Jeżeli uznasz, że film skończył się w momencie gdy Joe poszła spać to twój obraz postaci Seligmana będzie skrajnie inny niż ten który przedstawił nam reżyser. Seligman to nie miły, współczujący dziadek, który potrafił zrozumieć Joe. Tak naprawdę w ogóle jej nie szanował, nie myślał o niej jak o człowieku.
Pewnie, że chciał!.W pierwszej części w którymś momencie zwraca się do Joe per "darling", co ona ostro ripostuje "Don't darling me". Seligman to klasyczny przykład friendzona. Przygarnia i cierpliwie wysłuchuje upadłej ladacznicy. Powierzchownie jest miły i starannie ukrywa swoje wewnętrzne motywy, czekając na właściwą (w jego mniemaniu) okazję. W finale Joe nazywa go nawet swoim przyjacielem. I ostatecznie panna, która dawała jak leci, akurat jemu nie dała.